Dzień 18.09.19 r.


18 września 2019, 19:28

Mijają kolejne tygodnie. Życie toczy się dalej swoim biegiem. I czuję się mniej więcej w ten deseń:

"Nie widziałam Cię już od miesiąca.

I nic. Jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca.
Lecz widać można żyć bez powietrza."

W tej ciszy, która mnie otacza ostatnio ciągle dowiaduje się o sobie czegoś nowego.  I śmiało mogę napisać, że W zasadzie każdy dzień u mnie stanowi jakieś nowe odkrycie. I wiedząc to, co wiem już na ten moment, przestaję się już dziwić temu, że moje zachowanie względem Ciebie doprowadziło Nas do ostatecznego rozstania. I wcale nie żartuje. Jestem śmiertelnie poważna. Fakt faktem jest, że było mi źle z samą sobą i niespecjalnie się lubiałam i w dodatku niespecjalnie o siebie dbałam. Nie chodzi mi tutaj o strojenie się czy malowanie do pracy. Ja nie umiałam zwyczajnie sobie znaleźć przestrzeni i zasadniczego zajęcia. Bycie z samą sobą było zatem dla mnie wyjątkowo nudne, bo sama dla siebie byłam mało atrakcyjnym człowiekiem. Pewnie dlatego tak uporczywię Cię sobą przygniatałam, widząc w Tobie ratunek dla swojego braku zajęcia, nudy czy w końcu upatrując w Tobie wybawienie mnie samej.

 

 Widzę dużo życiowej prawdy i to takiej prawdy obiektywnej, w stwierdzeniu jednego z psychologów relacji, choć jest ono kontrowersyjne, które mówi, że w ostatecznym rozrachunku swojego sumienia, człowiek nie ma większego wpływu na swoje emocje i to czy kogoś kocha czy już przestaje kochać. Wpływ na to może mieć jedynie ta druga osoba, z którą się jest w związku. I to ona, swoim zachowaniem albo powoduje uczucia danej osoby, albo też ją od siebie odpycha. Nie można zatem jest mieć pretensji do kogoś o to, że przestaje kochać. Bo to przecież nie jest jego wina. Jest w tym dramatycznym spojrzeniu także cień nadzieji, albowiem, jeśli zakładamy, że nie jesteśmy w stanie wpływać na swoje uczucia względem drugiej osoby, to te uczucia mogą zniknąć. Ale mogą się także pojawić. I to, że ktoś kochał na początku wcale nie świadczy o tym, że będzie kochał później. I odwrotnie, jeśli już umarły w nim uczucia uczucia, to wcale nie jest powiedziane, że one już nigdy więcej nie wrócą. To dopiero zagadka Boga. My, ludzie i to co mamy w środku. Te emocje, ta cała sfera, która nas definiuje i która jest w zasadzie nieodgadniona często dla Nas samych. Ale ufam Mu, Stwórcy, i wierzę, że ma dla mnie dobry plan, w którym jeszcze pojawią się dobre, mocne i rozpalające moje serce emocje. Ale tymczasem przeżywam katharsis.

 

 

Robię zwrot o 180 stopni i staram się być lepszym człowiekiem niż byłam. To cały czas punkt najważniejszy całej mojej przemiany. I widzę, że to wpływa na wszystko. Już nie unoszę się gniewem i zazdrością czy poczuciem strachu w relacji z D. Podczas wczorajszej rozmowy z terapeutką uśiadomiono mnie dosyć mocno w tym, że on i tak już daje z siebie dużo. I nie można mu robić pod górkę. I nie można też chcieć wpływać na jego relacje z L., to czy będzie podtrzymywał nasz schemat wychowania jej, czy też będzie miał swój. Nie mogę też 

oczekiwać z jego strony, że będzie na każde zawołanie, tylko chcieć pozwolić mu być szczęśliwym. Z tą kobietą, z którą rozwija sobie dalej swoje życie. I wewnętrznie już mnie to nie boli. I widzę, że i jemu jest lepiej, kiedy ja jestem w porządku. Rozwiewa się tym samym mój strach: nie chciałam bowiem być jak moja matka. Sama, z wielkim bólem wychowywała mnie i moją siostrę w ogóle nie mogąc liczyć na czyjeś wsparcie. Ciągle jej brakowało czegoś: pieniędzy, ochoty, chęci czy w końcu czasu na to, żeby być z nami. Ale ja jestem w zupełnie innej sytuacji. Ja nie wychowuje sama dziecka. I tu moje myślenie musiało ulec zmianie. Bo mam wsparcie, bo mogę liczyć na to, że dostanę pomoc, kiedy o nią poproszę i będzie ona dotyczyła dziecka. Bo ojciec jest obecny w życiu L. i to bardzo mocno i bardzo pozytywnie. Dlatego nie chcę więcej obarczać się strachem i 100% odpowiedzialnością, sztucznie biorąc na barki więcej niż mogę. Ja nie musze tego robić. Ja nie chcę już tego robić. I tym samym i jemu jest łątwiej, i dziecku, i mnie samej. To dobre nastawienie.

 

 

 

Nawet nie wyobrażasz sobie, jak często chciałabym móc Ci o tym wszystkim powiedzieć. Ale nie mogę. Wiem, że w dalszym ciągu nie chcesz mieć ze mną żadnego kontaktu i nie zabiegasz o niego. Dlatego na ten moment nawet nie chcę Ci się z niczym narzucać, bo to byłoby czysto egoistyczne zachowanie. Takie, które sprawiłoby, że tylko ja poczułabym się dobrze. A Ty być może teraz walczysz z tym wszystkim i potrzebujesz czasu i ciszy. Dlatego tylko tutaj mogę Tobie, czysto wirtualnie napisać o tym co jest u mnie, co jest we mnie, zanim to wszystko gdzieś ucieknie z głowy i nie będę umiała tego napisać tak, jak czuję teraz. To moja impresja z Tobą.

 

 

PS. To zabawne, ale nie tylko mnie Ciebie brakuje, i tego co było z Tobą. Zatrzymała mnie ostatnio na klatce moja sąsiadka z zapytaniem, czy kotek jest może u mnie. Bardzo naciskała na odpowiedź, więc w końcu musiałam jej odpowiedzieć, że kota już niestety nie ma. Zasmuciło ją to, bo okazało się, że to jej córka ciągle wypatrywała na balkonie kota, a on już nie przychodził...Może kiedyś będę mogła Ci o tym powiedzieć. To było naprawdę zabawne.

 

 

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz