21 sierpnia 2019, 23:00
"Dzisiaj, to jutro, o które martwiliśmy się wczoraj". U mnie ta sentencja nabiera nowego znaczenia. Odkąd Cię tu uporczywie nie ma, to przeszłość miesza mi się z przyszłością i teraźniejszością. To nie jest ciągle tak proste jak powinno być. I nikt, żaden terapeuta, ani żaden najbliższy mi człowiek nie zrozumie w tym momencie tego co czuję i przeżywam. Możliwe, że zrozumienie swojego cierpienia znalazłabym w nikim innym, jak tylko Tobie. Czuję, że Ty teraz działasz podobnie. To, co było - te momenty, w których w codziennej bieganinie po prostu byliśmy obok siebie wracają do mnie i ciągle nie mogę się z tym wszystkim pogodzić. Przecież już Cię tu nie ma i Twoich zielonych klapków. I Twojego ciepłego, sennego oddechu nad ranem, kiedy zbierałam się skoro świt do pracy. Zawsze wtedy, mimo, że wiedziałam, że próbujesz spać albo faktycznie tak było, starałam się na pożegnanie ucałować Cię w tą Twoją kochaną głowę. Bardzo mi tego brakuje. Tego i mnóstwa innych rzeczy, gestów i zachowań. I możliwości pogłaskania Cię po brodzie. To tak głupie, a w tym momencie uświadamia mi, że ten prosty gest był jednym z niewielu bezinteresownych i łagodnych sposobów wyrażania swojej miłości i czułości wobec Ciebie.
Pojutrze będziemy już w Gdańsku. Same. Taki jest plan i dotrzymam go. Swoje lęki i obawy odnośnie urlopu wkładam więc w kieszeń. Dam sobie radę. To przecież nie może być aż tak trudne. Obiecałam dziecku i dotrzymam słowa. I jeszcze w tej sierpniowej aurze obiecałam sobie, że będę dla siebie łagodna. Jeszcze nie będę biczowac się i tworzyć planu naprawczego siebie, który staje się czymś dla mnie nieuniknionym. Gdzieś tam, w odmętach mojej głowy kiełkuja już kwestie i zagdnienia, które wymagają pracy nad swoją osobowością i charakterem ale to jeszcze nie teraz....
Powinnam bać sie tego, co zostanę, kiedy wrócimy z Gdańska. Wiem przecież, że będziesz tutaj intensywnie pakował swoje rzeczy aby ostatecznie się od Nas wyprowadzić. Ale nie chcę tego robić. Robiłam tak, za każdym razem, kiedy mieliśmy swoje momenty zwątpienia i podejścia do rozejścia się. Wtedy intensywnie przeżywałam każdą, nawet najmniejszą rzecz, która została zabrana i pielęgnowałam pieczałowicie w sobie ten strach i lęk i tym samym nakręcałam tę swoja osobistą "dramę". Nie będę tego robić dzisiaj. Wiem, że masz prawo zabrać każdą z rzeczy, którą uważasz za swoją. Wiem, że nie moge oczekiwac od Ciebie tego, że z powodu jakiś względów emocjonalnych będziesz czuł się w obowiązku ratowania mnie z kwestią braku lodówki, odkurzacza, talerzy czy innych tego typu. Chciałabym móc Ci to powiedzieć, ale nie mogę. Pozostaję mi wierzyć, że uczynisz i postąpisz w tym wszystkim tak, żeby to Tobie było dobrze i niczego nie zabrakło. Drama...
To zabawne, że po tylu latach to określenie wraca do mnie jak zły sen, widmo z przeszłości, które kolejny raz każe zastanowić się nad sobą. To słowo padło w rozmowie z jedną moich znajmomych, która stwierdziła, że może po prostu ja lubię w swoim życiu dramy. To jak zły chichot losu. Tego okreslenia wobec mnie użył przeciez nie kto inny jak M. ładnych pare lat temu. Użył go, aby okreslić moja osobowość i nie miało to bynajmniej wydźwieku pozytywnego. Drama queen. Jak podaje słownik języka polskiego to: osoba przesadnie dramatyzująca i robiąca sceny z każdego nawet najmniejszego problemu. Często osoba ta swoim zachowaniem stara się zwrócić na siebie uwagę innych osób. Czy tak jest w rzeczywistości? Czy sama swoim zachowaniem nakręcam różne dramaty, które nie powinny nigdy miec miejsca i są zwyczajnie nie na miejscu i niepotrzebne? Jeżeli tak jest, to po urlopie naprawdę jest nad czym popracować i wzbogacić swoja listę o kolejną pozycję.
Fakt faktem pozostaje kwestia mojej nadwrażliwości. Odkąd pamiętam wszystko przeżywałam zdecydowanie bardziej gwałtowniej i intensywniej niż inni. To nie spoziera ze mnie w kwestiach zawodowych ale prywatnych, tych bliższych już tak. To paskudne zagłębianie i zatapianie sie w siebie, to rozdrapywanie do bólu rzeczy, które potrafią doprowadzać do czarnej rozpaczy. Dla równowagi pozytywne uczucia równiez nabieraja intensywnej głębi. Takim uczuciem, które wznosi ponad głowy jest właśnie miłość. Ta nadwrażliwość nie musi stanowić wady, ale w moim przypadku chyba trochę tak jest. Zwłaszcza jesli chodzi o rzeczy negatywne, złe emocje etc. Wiem napewno, że żadnych więcej dramtów w swoim zyciu nie chcę. Żadnych. Ani tych sztucznych ani tych prawdziwych. Chce normalności. Chcę szczęścia i spokojnego zadowolenia z życia. Ty wiesz coś o tym, co znaczy ta nadwrażliwość. Ty znasz te uczucie. Trudno powiedzieć, że ta cecha naznaczyła Cie Twoja chorobą, ale z pewnością stanowiła niejako furtkę ku niej. Przed tym osaczającym uczuciem nie da się przeciez uciec. To, co innych nie porusza bądż zwyczajnie nie interesuje, nas, ludzi nadwrażliwych potrafi poruszyć i zmusić do intensywnego myślenia. I żalu. Powinnam nad tym negatywnem przejawem dramatyzmu stanowczo popracować. Nie chcę byc kimś, kto z nieudanej zupy pomidorowej będzie wylewał morze łez. Ale nie chcę też tego daru czucia stracić całkowicie. On nastraja czasem melancholijnie ale zmusza do refleksji. A przekoloryzowane przeżywanie dobrego? U mnie nie ma w tym niczego sztucznego. Jeśli kocham to na 100%, jeśli czuję się dobrze, to wszystko wokół kwitnie...Nie chcę sie z tym rozstawać... Bo dobre rzeczy trzeba w sobie pielęgnować. I nie zabierze mi tego czas ani inne przeboje losu. Ani nawet złe momenty. Uśmiecham sie teraz do Ciebie i przytulam Cię myślą. Okryj się nią bo dzisiaj aktycznie jest chłodniej. Jaka szkoda, że nie dane mi będzie Ci tego powiedzieć.