Archiwum wrzesień 2019


Dzień 28.09.19 r.
28 września 2019, 21:23

To, że jestem tutaj - teraz, z tym, co już wiem na temat siebie i świata, z tym co zmieniło się w moim życiu na dobre zawdzięczam temu, że musiałam dostać po głowie. Dosłownie i w przenośni. I choć wolałabym żeby tamta sytuacja nigdy się nie wydarzyła, to musze przyznać, że gdyby nie ona to nie wydarzyłoby się tak wiele dobrego w moim życiu. Jestem niemal przekonana, że gdyby nie moja całkowita zmiana w podejściu do siebie, Ciebie, Boga i świata, to dalej tonełabym w swoich cierpieniach miotając się i szukając sensu. A przecież to życie jest sensem. Życie samo w sobie. Stało się tak, i nic na to nie poradzę, ale jak widać, tak miało być. To musiało się zdarzyć, żeby można było odbić się i zacząć żyć prawdziwie. I szczęśliwie. 

Od momentu, w którym się spotkaliśmy i poprosiłeś o to, żeby oddać w Twoim imieniu router nie zdarzyło się nic więcej. Ja, czując się zobowiązana, uczyniłam to o czym Cię poinformowałam, a Ty odpowiedziałeś mi uprzejmym "dziękuję". Cisza. I wczoraj wieczorem miałam kryzys w nastroju z tego właśnie względu. Dzisiejszy dzień też był melancholijno - wspomnieniowy. Kiedy nie mam L. to faktycznie zdarzają mi się jeszcze momenty, w których wracam myślami i chociaż bardzo się staram to one potrafią mnie dopaść w chwilach mojej słabości. Odnalzłam w naszej korespondencji na komunikatorze filmy z Tobą i mną. Odtwarzałam je kilkukrotnie bo przecież to jedyna możliwość usłyszenia Twojego kochanego głosu. To całkiem mnie rozmiękczyło i otwarło świeże jeszcze rany w moim sercu. A kiedy zobaczyłam, że dodałeś dwa nowe utwory do swojej playlisty na YT, to znowu wróciło mi analizowanie. Pierwszy był dodany przez Ciebie jakiś tydzień temu. A była to Shawn Mendes, Camila Cabello. Drugi to intro vlogu Ojca Szustaka. Bardzo smutny i nostalgiczny kawałek.

 Dlaczego akurat te? Co to znaczy? Czy one dla Ciebie coś znaczą? Jak się czujesz? Czy brakuje Ci mnie i tęsknisz? Czy tęsknisz też fizycznie za naszą bliskością? Dlaczego to wszystko musiało się tak wydarzyć? Czy można zrobić coś więcej? Czy da się jeszcze ocalić Nas? ....Mnostwo pytań, na które po części znałam odpowiedź. To wszystko, cały proces, on MUSI boleć i to MUSI być trudne. Tak właśnie powinna wyglądać ta ścieżka. Nie ma innej prawdziwej drogi. Cierpienie i smutek, miłość i tęsknota, samotność...wszystko musi dać swój wyraz. Jeśli ta przemiana ma stać się czymś wartościowym i dopełnić się we mnie, to nie mogę inaczej. Dlatego na ten moment nie zabiegam o kontakt. Choć to też jest dla mnie bardzo trudne. Ale tak musi być.

W tych trudnych chwilach spokój i nadzieję daje mi w dalszym ciągu Nowenna i czuje, że obecność i wsparcie Matki Bożej jest mi w tym momencie bardzo potrzebne. Kiedy już nie mam siły i w myślach dochodzę do ściany lub rozidlenia na tysiące różnych dróg i pytań, od których tylko boli mnie serce, to wtedy uspakajam się modlitwą. Nadzieja nie umarła we mnie. Żyję i wierzę. Wierzę w to, że wszystko będzie dobrze i się ułoży, tak jak będziemy tego chcieli. Do tego wewnętrznego spokoju przyczyniła sie też w sporej mierze moja spowiedź w czwartek. Czekałam na nią 16, 17, 18 lat...już sama nawet nie wiem ile. I otrzymałam rozgrzeszenie. I poczułam się po tym wszystkimpo prostu... wolna. To uczucie jest niezwykłe i dawno, naprawde dawno go nie czułam. Ksiądź, który mnie spowiadał, chyba chciał dodać mi otuchy, bo usłyszałam, że "nawet jeśli będę spowiadać się z tych samych rzeczy, grzechów w kółko, to powinam to robić i nie bać się, bo wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi, i wszyscy popełniamy błędy". Tak więc staram się. I jest jeszcze masę rzeczy, nad którymi chcę pracować i których chcę całkowicie pozbyć sie ze swojego życia. Stopniowo rośnie we mnie i na to siła. 

Zaczełam jednak już dzisiaj od przebaczenia i wyzbycia się uczucia zadrości, gniewu, smutku w stosunku do Ewy I młodszego brat D. Wiedziałam od paru dni, że dzisiaj miała nastąpić jego impreza urodzinowa i, że będzie na niej D. ze swoją nową partnerką. Wszystkie złe odczucia, które próbowały zakiełkować w mojej głowie zostały odpędzone. I nie mam do nikogo żalu ani pretensji, że jest jak jest. Pewne decyzje podjęte wczesniej dają owoce i skutki po dziś dzień. To całkowicie normalne, że D. chcę poznać te kobietę ze swoją rodziną. Nie wyobrażam sobie, że miałybysmy na tych urodzinach być tam wszyscy we trójkę. To byłby kiepski pomysł. Jakkolwiek życze mu jak najlepiej, to jednak dla mnie to czas, kiedy moje serce krwawi, i oglądanie jego rozkwitającej miłości, choć juz go nie kocham, nie byłoby niczym pokrzepiającym w tym momencie. Mam więc kontrolę nad tym swoimi uczuciami. I bardzo mnie to cieszy, bo to budujące doświadczenie. Wiedzieć i wyczuwac w sobie złe nastroje i gasić je u zarodka. Dla mnie to coś nowego.

Jutro kolejna niedziela z L. I wymyśliłam już dla Nas plan. Będzie to spacer na Magurkę z moja siostrą. Spacer poprzedzony obiadem. Ciesze sie na tę myśl, bo już jakiś czas myślę o tym, żeby pójść w góry i tylko mój brak czasu (dni mijają mi błyskawicznie!) i ewentualnego towarzystwa wcześniej blokowali mnie w tym aspekcie. Zatem jutro kolejny, piękny i ważny dzień. Staram się, staram się nie myśleć o Tobie tak intensywnie i nie zaklinać rzeczywistości. Przez co wszsytko co się dzieję staję się dla mnie niespodzianką samą w sobie i każdy dzień jest tajemnicą. Czekam już na jutro.

 

Dzień 25.09.19 r.
25 września 2019, 08:12

Moje serce kolejny raz napełniło się nadzieją. Ogromną. Jeszcze parę dni temu pisałam o swoim osobistym cudzie i okazanej mi łasce Matki Bożej. Znak, o który prosiłam pojawił się i bardziej wyraźny nie mógł być. A w poniedziałek zdarzyło się coś jeszcze. Sam z siebie napisałeś do mnie wiadomość. I choć pisałeś w niej o tym, że chciałbyś odzyskać router i suszarkę do grzybów, to jednak napisałeś. I tak oto widzieliśmy się wczoraj wieczorem - pierwszy raz od tak wielu dni i tygodni. Cały wczorajszy dzień chodziłam lekko podnieciona i nie mogłam do końca skupić swoich myśli. Przygotowywałam się na to spotkanie duchowo cały dzień. Spakowałam dla Ciebie paczkę z Twoimi rzeczami: Twoje koszulki (tak, jedną, tę zieloną i najbardziej pachnącą Tobą zostawiłam sobie, kiedys pewnie Ci ją oddam - kiedy już nie będzie pachnieć), zegarek, paczkę, któa do Ciebie przyszła i spakowałam do niej... mój list do Ciebie. Skoro mój plan, który zakwitł w mojej głowie jest czymś dobrym w oczach Matki Bożej, to z wielką radością nosiłam się z tym, że w końcu będę mogła Ci go przekazać. Poniżej załączam jego treść, bo pamięć bywa ulotna, a ten list dla mnie jest czymś ogromnie ważnym.

*************************

 

Witaj,

Minęło już trochę czasu od naszego rozstania i musze przyznać, że bardzo go potrzebowałam. Pogodziłam sie już z tym wszystkim i opadły mi emocje. A teraz, kiedy na spokojnie patrzę na to wszystko co działo się między nami, to jest mi strasznie przykro i jest mi autentycznie wstyd. Nie dziwię się zatem, że po tych wszystkich moich wybuchach złości, ciągłych kłótniach inicjowanych z mojej strony, wiecznych pretensjach i próbach wpędzania Cię w poczucie winy, po prostu ode mnie odeszłeś. Naprawdę.

 

Przez to, co czułam, że od jakiegos czasu między nami było coraz gorzej, wpadłam w jakąś panike i paranoję i za wszelką cenę chciałam Cię zatrzymać. Teraz widzę dopiero, że popełniłam mase błędów i nasz związek rozpadł sie w sporej części właśnie przeze mnie, więc nie mam do Ciebie żadnego żalu ani nie czuję gniewu. Wygląda na to, że potrzebowałam naprawdę mocnego wstrząsu, żeby sie obudzić i przeanalizować, to jak wyglądała nasza relacja aktycznie.

W każdym razie przepraszam Cię za to wszystko co było złe z mojej strony, każdą przykrość i każde złe słowo, które wypowiedziałam w Twoim kierunku. Niestety dopiero aktualnie widzę, że było Ci ze mną naprawdę ciężko, a momentami wręcz przygniatałam Cię sobą.

 

Cieszę się jednak, że miałam okazję Cię poznać i że byłeś obecny w moim życiu, Dziękuję za ten wspólnie spędzony czas. To była dla mnie bolesna lekcja, ale dzięki Tobie wyciągnęłam z niej wnioski na przyszłość.

 

Nasz rozdział jest już zamknięty, ale zawsze będę Cię miło wspominać i pisze do Ciebie, bo ostatnią rzeczą na świecie jakiej bym chciała, to zakończyć naszą znajomość tym ostatnim, przykrym wydarzeniem, które miało miejsce. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.

 

Rozstanie to nie koniec świata (ze światem jest wszystko ok :) i oboje możemy sobie dalej układać życie i szukać swojego szczęścia. I mam szczerą nadzieję, że będziesz szczęśliwy, bo zwyczajnie na to zasługujesz. Oboje zasługujemy. W końcu jesteśmy piękni i młodzi i oboje musimy żyć dalej :)

 

Jeszcze raz dziekuję Ci Maćku, za ten wspólnie spędzony czas i za okazane serce i wsparcie, które od Ciebie otrzymałam w trudnych momentach swojego życia i wiedz, że pomimo tego, że się rozstaliśmy, to ja niczego między nami nie żałuję.

 

 

 

PS. https://www.youtube.com/watch?v=RB-RcX5DS5A

 

Trzymaj się ciepło,

********************************

 

Chciałam być radosna i uśmiechnięta, kiedy mnie zobaczysz. I kiedy wymieniliśmy już informację odnośnie tych rzeczy typu router, pralka i rzuciłam w Twoja stronę, że dobrze Cię widzieć, Ty chłodnem tonem odpowiedziałeś, że mnie nie. Starałam sie nie okazać, jak bardzo mnie to zabolało. I dopiero kiedy wyszedłeś to spokojnie dokończyłam Nowennę i popłakałam się. Ale w tym cierpieniu jest jakiś sens. I ja go widzę. W Tobie jest jeszcze nadal dużo emocji, dużo żalu i gniewu. To chyba nie jest tak, że jestem Ci obojętna. To ciągle Cię boli gdzieś w środku. I tak bardzo chciałabym przelać na Ciebie swoją wiarę w to, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży i będziemy szczęśliwi i ja i Ty. Lecz na tę chwilę nie mogę tego zrobić. Nie bezpośrednio. Dlatego modle się dalej do Matki Bożej o tę jędną łaskę. I nie odpuszczę. Bo nadzieja we mnie tylko rośnie. A dzięki temu moje życie już zaczęło się zmieniać.

 

PS2. Opowiedziałam w końcu o tym cudzie I. Nie mogłam po prostu tego zachować dla siebie, przecież to czyste świadectwo tego, że okazano mi łaskę, o którą prosiłam. I ciesze się, że to zrobiłam bo I. w odpowiedzi napisała, że ta sytuacja jest dla niej inspiracją i pomodli się wieczorem i że chciałaby też umieć tak zawierzyć Bogu. Koniecznie musze się z nią spotkać i wszystko jej opowiedzieć na żywo. Dlaczego tylko moje życie ma być pełne spokoju, nadzieji i wiary w to, że jest się na kim oprzeć i gdzie szukać wsparcia?

Dzień 25.09.19 r.
25 września 2019, 08:12

Moje serce kolejny raz napełniło się nadzieją. Ogromną. Jeszcze parę dni temu pisałam o swoim osobistym cudzie i okazanej mi łasce Matki Bożej. Znak, o który prosiłam pojawił się i bardziej wyraźny nie mógł być. A w poniedziałek zdarzyło się coś jeszcze. Sam z siebie napisałeś do mnie wiadomość. I choć pisałeś w niej o tym, że chciałbyś odzyskać router i suszarkę do grzybów, to jednak napisałeś. I tak oto widzieliśmy się wczoraj wieczorem - pierwszy raz od tak wielu dni i tygodni. Cały wczorajszy dzień chodziłam lekko podnieciona i nie mogłam do końca skupić swoich myśli. Przygotowywałam się na to spotkanie cały dzień. I tak postanowiłam posprzątać cały dom, abyś również i Ty mógł zobaczyć moją przemianę duchową postanowiłam pokazać Ci moje różańce, krzyż i książeczkę do modlitw, którą zabrałam od mamy. Tak, zrobiłam to celowo, abyś gdy będziesz wchodził do pokoju - mógł to zobaczyć. Przygotowałąm dla Ciebie paczkę z Twoimi rzeczami: Twoje koszulki (tak, jedną, tę najbardziej pachnącą zostawiłam sobie), zegarek, paczka, któa do Ciebie przyszła ispakowałam do niej... mój list do Ciebie. Skoro mój plan, który zakwitł w mojej głowie jest czymś dobrym w oczach Matki Bożej, to z wielką radością nosiłam się z tym, że w końcu będę mogła Ci go przekazać. Poniżej załączam jego treść, bo pamięć bywa ulotna a ten list dla mnie jest czymś ogromnie ważnym.

*************************

 

Witaj,

Minęło już trochę czasu od naszego rozstania i musze przyznać, że bardzo go potrzebowałam. Pogodziłam sie już z tym wszystkim i opadły mi emocje. A teraz, kiedy na spokojnie patrzę na to wszystko co działo się między nami, to jest mi strasznie przykro i jest mi autentycznie wstyd. Nie dziwię się zatem, że po tych wszystkich moich wybuchach złości, ciągłych kłótniach inicjowanych z mojej strony, wiecznych pretensjach i próbach wpędzania Cię w poczucie winy, po prostu ode mnie odeszłeś. Naprawdę.

 

Przez to, co czułam, że od jakiegos czasu między nami było coraz gorzej, wpadłam w jakąś panike i paranoję i za wszelką cenę chciałam Cię zatrzymać. Teraz widzę dopiero, że popełniłam mase błędów i nasz związek rozpadł sie w sporej części właśnie przeze mnie, więc nie mam do Ciebie żadnego żalu ani nie czuję gniewu. Wygląda na to, że potrzebowałam naprawdę mocnego wstrząsu, żeby sie obudzić i przeanalizować, to jak wyglądała nasza relacja aktycznie.

W każdym razie przepraszam Cię za to wszystko co było złe z mojej strony, każdą przykrość i każde złe słowo, które wypowiedziałam w Twoim kierunku. Niestety dopiero aktualnie widzę, że było Ci ze mną naprawdę ciężko, a momentami wręcz przygniatałam Cię sobą.

 

Cieszę się jednak, że miałam okazję Cię poznać i że byłeś obecny w moim życiu, Dziękuję za ten wspólnie spędzony czas. To była dla mnie bolesna lekcja, ale dzięki Tobie wyciągnęłam z niej wnioski na przyszłość.

 

Nasz rozdział jest już zamknięty, ale zawsze będę Cię miło wspominać i pisze do Ciebie, bo ostatnią rzeczą na świecie jakiej bym chciała, to zakończyć naszą znajomość tym ostatnim, przykrym wydarzeniem, które miało miejsce. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.

 

Rozstanie to nie koniec świata (ze światem jest wszystko ok :) i oboje możemy sobie dalej układać życie i szukać swojego szczęścia. I mam szczerą nadzieję, że będziesz szczęśliwy, bo zwyczajnie na to zasługujesz. Oboje zasługujemy. W końcu jesteśmy piękni i młodzi i oboje musimy żyć dalej :)

 

Jeszcze raz dziekuję Ci Maćku, za ten wspólnie spędzony czas i za okazane serce i wsparcie, które od Ciebie otrzymałam w trudnych momentach swojego życia i wiedz, że pomimo tego, że się rozstaliśmy, to ja niczego między nami nie żałuję.

 

 

 

PS. https://www.youtube.com/watch?v=RB-RcX5DS5A

 

Trzymaj się ciepło,

********************************

 

Chciałam być radosna i uśmiechnięta, kiedy mnie zobaczysz. I kiedy wymieniliśmy już informację odnośnie tych rzeczy typu router, pralka i rzuciłam w Twoja stronę, że dobrze Cię widzieć, Ty chłodnem tonem odpowiedziałeś, że mnie nie. Starałam sie nie okazać, jak bardzo mnie to zabolało. I dopiero kiedy wyszedłeś to spokojnie dokończyłam Nowennę i popłakałam się. Ale w tym cierpieniu jest jakiś sens. I ja go widzę. W Tobie jest jeszcze nadal dużo emocji, dużo żalu i gniewu. To nie jest tak, że jestem Ci obojętna. To ciągle Cię boli gdzieś w środku. I tak bardzo chciałabym przelać na Ciebie swoją wiarę w to, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży i będziemy szczęśliwi i ja i Ty. Lecz na tę chwilę nie mogę tego zrobić. Nie bezpośrednio. Dlatego modle się dalej do Matki Bożej o tę jędną łaskę. I nie odpuszczę. Bo nadzieja we mnie tylko rośnie. A dzięki temu moje życie już zaczęło się zmieniać.

 

PS2. Opowiedziałam w końcu o tym cudzie I. Nie mogłam po prostu tego zachować dla siebie, przecież to czyste świadectwo tego, że okazano mi łaskę, o którą prosiłam. I ciesze się, że to zrobiłam bo I. w odpowiedzi napisała, że ta sytuacja jest dla niej inspiracją i pomodli się wieczorem i że chciałąby też umieć tak zawierzyć Bogu. Koniecznie musze się z nią spotkać i wszsytko jej opowiedzieć na żywo. Dlaczego tylko moje życie ma być pełne spokoju, nadzieji i wiary w to, że jest się na kim oprzeć i gdzie szukać wsparcia?

Dzień 23.09.19 r.
23 września 2019, 09:07

Odwiozłam L. do szkoły i rozpoczynam dzisiaj tydzień bez niej. Bardzo chcę w tym momencie słowami jak najlepiej oddać to, co się wydarzyło w weekend. Bo zdarzył się cud. Idę po kawę.

Żeby odnieść się do całej sytuacji, która miała miejsce i którą ciągle jestem zaskoczona, wzruszona i bezgranicznie wdzięczna powinnam cofnąć się w czasie do wydarzenia, które zmieniło moje życie. Mogę to powiedzieć z całą pewnością jaką w sobie mam, bo minęło już sporo czasu aby przyjrzeć się temu na spokojnie. Tym wydarzeniem była nasza ostatnia kłótnia, w której urzyłam wobec Ciebie przemocy, a Ty pod wpływem emocji pchnąłeś mnie, w wyniku czego uderzyłam głową w kant szklanego stołu. To wydarzenie oznaczało koniec Nas, mimo, że jeszcze jakiś czas mieszkałeś w tym mieszkaniu ze mną, jednak nie chcę wracać nawet pamięcią do tych przepełnionych cierpieniem dni. Był taki moment, kiedy jeszcze tu byłeś, w którym ja, czując taką duchową potrzebę, udałam się na mszę w niedzielę do kościoła w Białej. Pisałam o niej wcześniej. Byłam szczerze wzruszona czytaniem, które tak bardzo dotyczyło mnie, że w tamtym momencie wiedziałam już, że chcę wrócić do Boga, do domu, i nie czynić już więcej zła sobie i innym. To był sam początek tej duchowej przemiany jaka we mnie dojrzewała. Kolejnym etapem był Gdańsk.

Kiedy już wyprowadziłeś się, zaczęłam się wieczorami modlić. To mnie uspokajało, to mi dawało nadzieję, tak bardzo przecież potrzebowałam jej i spokoju. Ale takiego spokoju, który byłby w środku. W Gdańsku, podczas mojego urlopu z L. któregoś wieczoru, miotana bezsilnością natrafiłam na modlitwę, której szukałam. Chciałam prosić kogoś świętego o wstawiennictwo w mojej i Twojej sprawie. I tak trafiłam na Św. Ritę, która patronuje sprawom beznadziejnym właśnie. Do codziennej wieczornej modlitwy dorzucałam więc jeszcze modlitwę do św. Rity z osobistą prośba o wyjednanie łaski, o którą prosiłam Boga. Po powrocie z urlopu, razem z L. zaczęłam w każdą niedzielę uczęszczać  do Kościoła na mszę. Stopniowo czułam się coraz spokojniejsza. Zawierzyłam, że wszystko co będzie, będzie po prostu dobre. Trzymałam się nadzieji.

 

 Mijały kolejne tygodnie, i w swojej głowie układałam powoli fakty z mojego życia, przyczynowo-skutkowo i chronologicznie analizowałam sytuację, która doprowadziła do tego, że z końcu odszedłeś. Wyciągałam wnioski. Konsultowałam się w tej sprawie z moja terapeutką, szukałam wsparcia w różnego rodzaju artykułach i filmach. Zaczynałam rozumieć. Postanowiłam w pewnym momencie ułożyć plan, który byłby działaniem takim, żeby w przyszłości móc spróbować odnowić kontakt z Tobą, pamiętając ciągle to, co sam mi kiedyś wyznałeś, a mianowicie,że: "bardzo boisz się tego, że kiedyś pokłócimy się, ja wybiegnę, a Ty w tym wszystkim nic nie zrobisz, że odejdę i już nie wrócę, a Ty będziesz zbyt "głupi", żeby o mnie zawalczyć". Z dużą rozpiętościa kalendarza wpisałam kolejne etapy prób kontaktu, choć nie byłam co do nich stuprocentowo przekonan, a było ich pięć. Nie byłam całkowicie pewna i nie miałam w sobie tej przeklętej pewności, że powinnam takie coś uczynić, bo przecież Ty możesz sobie tego kontaktu nie życzyć, możesz układać sobie to życie na nowo etc...Miotałam się w rozterkach. Nie wiedziałam co robić. Dlatego w wieczornych modlitwach prosiłam Boga, Maryję i św. Ritę żeby dali mi jakiś znak. Jakikolwiek znak, że t,o co mam zamiar uczynić jest słuszne, że to będzie dobre. Prosiłam o jakiś sen, który mogłabym odczytać jako odpowiedź. Ale budziłam sie rano i albo z danej nocy w ogóle nic nie pamiętałam, albo z urywków, które udało mi się złapać nie byłam w stanie odczytać niczego sensownego. I tak dochodzimy do soboty 21.09.19r. - Dnia, który zmienił moje życie.

 

 Powinnam jednak wczesniej napisać, że to co teraz wyjdzie spod klawiszy niektórym będzie się wydawało zwykłym zbiegiem okoliczności lub bełkotem szaleńca. I pewnie sama bym tak o tym myślała, gdyby nie fakt, że DOŚWIADCZYŁAM TEGO, tak namacalnie i fizycznie wręcz. I to nie jest żaden bełkot. Oto stało się. Dostałam znak. Często opowiadałam Ci o tym uczuciu, o tym wewnętrznym dajmonionie - głosie, który mówi Ci w danym momencie z wnętrza: zrób to, zrób tak. I w sobotę, chyba św. Rita wspomogła mnie w tym, że miałam takie odczucie, że w modlitwie za mało uwagi poświęcam Matce Boskiej. Szukałam więc w telefonie jakiś modlitw i do niej dodatkowych. Trafiłam z kolei na księdza i jego film (tak, Twojego ulubionego, którego kiedyś nazwałam chyba łysym i grubym) i film był poświęcony Nowennie Pompejańskiej. Jest to specyficzna modlitwa, forma różańca, którą odmawia się 54 dni w jednej tylko intencji. Byłam przekonana, że chcę to zrobić. Ale jako wtórna poganka, nawet nie wiedziałam jak się za to zabrać. Przecież wiele modlitw, tych najprostszych wyleciało z mojej głowy i serca i autentycznie czułam się z tym żle. Ale postanowiłam nie poddawać się. I z pomoca internetu w końcu udało mi się na karteczce napisać cały schemat i przebieg modlitwy. Nie miałam różańca. Ale postawnowiłam sobie pomóc i bez niego. 

Z karteczką, z telefonem, na którym odmawiałam kolejno tajemnice, z ogromnym zapałem, zabrałam się za modlitwę dosyć późną porą w sobotę, koło 22:00. I dobrze, że trafiłam na ten film księdza "czołóweczka i gadanko", bo to, co się zdarzyło kiedy kończyłam odmawiać część bolesną, było właśnie tym, o czym mówił w filmie. Klęcząc i modląc się już jakiś czas, w jednym momencie, zaczęło mi się robić gorąco. Bardzo gorąco. Pot zaczynał mnie oblewać, zrobiło mi się niedobrze, poczułam się jakbym zaraz miała zemdleć. Z trudem, w boleściach doczołgałam się i położyłam na łóżku. Zbierałam oddech. Nie wiem do dzisiaj czy to właśnie nie było to działanie złego, diabła, który czując co się dzieję, zaczynał właśnie tupać nogami i próbował mnie odsunąć od modlitwy. Z takim przekonaniem zasnęłam w niemocy ale z silnym postanowieniem, że dokończę modlitwę następnego dnia. I tak też sie stało. Postanowiłam zapisać w kalendarzu notatki  i wpisy momentu rozpoczecia i przejścia, kiedy po 27 dniach kończy się modlitwa błagalna i zaczyna modlitwa dziękczynna. I co się okazało?  Z niedowierzaniem i oszołomieniem stwierdziłam, że te terminy pokrywają się z moimi zapiskami, które kiedyś, na długo przed tym, jak poznałam Nowennę Pompejańską, zapisałam jako kolejne kroki w próbach kontaktu z Tobą. To było niewiarygodne. Liczyłam te dni w kalendarzu kilka razy, nie mogąc w to uwierzyć. I tak, przy pierwszej dacie jaką wpisałam w oznaczeniu tel.1, przy moim wpisie zaczyna się zmiana modlitwy końcowej z błagalnej w dziękczynną, a ostatni dzień Nowenny przypada na enigmatyczny zapisek dotyczący Ciebie "?". Popłakałam się. Długo tak płakałam ze szczęścia, z niedowierzania, że to ja, ja, taka grzesznica, takie małe źdzbło trawy, wtórna prawie poganka, doświadczyłam łaski Matki Boskiej. To był znak, o który prosiłam. To była, jest i będzie moja nadzieja. Zamierzam kontynuuowac Nowennę każdego dnia, choć wiem, że to nie będzie łatwe. Ale dzięki Matce Boskiej już wiem, że ta droga, którą chcę iść jest słuszna. I każdy dzień będzie lepszym, bo jak widać każdy zasługuje na cud. Każdy, kto nosi swój krzyż, może zostać wysłuchanym. Wróciłam do Domu. Nareszcie.

 

 

Dzień 18.09.19 r.
18 września 2019, 19:28

Mijają kolejne tygodnie. Życie toczy się dalej swoim biegiem. I czuję się mniej więcej w ten deseń:

"Nie widziałam Cię już od miesiąca.

I nic. Jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca.
Lecz widać można żyć bez powietrza."

W tej ciszy, która mnie otacza ostatnio ciągle dowiaduje się o sobie czegoś nowego.  I śmiało mogę napisać, że W zasadzie każdy dzień u mnie stanowi jakieś nowe odkrycie. I wiedząc to, co wiem już na ten moment, przestaję się już dziwić temu, że moje zachowanie względem Ciebie doprowadziło Nas do ostatecznego rozstania. I wcale nie żartuje. Jestem śmiertelnie poważna. Fakt faktem jest, że było mi źle z samą sobą i niespecjalnie się lubiałam i w dodatku niespecjalnie o siebie dbałam. Nie chodzi mi tutaj o strojenie się czy malowanie do pracy. Ja nie umiałam zwyczajnie sobie znaleźć przestrzeni i zasadniczego zajęcia. Bycie z samą sobą było zatem dla mnie wyjątkowo nudne, bo sama dla siebie byłam mało atrakcyjnym człowiekiem. Pewnie dlatego tak uporczywię Cię sobą przygniatałam, widząc w Tobie ratunek dla swojego braku zajęcia, nudy czy w końcu upatrując w Tobie wybawienie mnie samej.

 

 Widzę dużo życiowej prawdy i to takiej prawdy obiektywnej, w stwierdzeniu jednego z psychologów relacji, choć jest ono kontrowersyjne, które mówi, że w ostatecznym rozrachunku swojego sumienia, człowiek nie ma większego wpływu na swoje emocje i to czy kogoś kocha czy już przestaje kochać. Wpływ na to może mieć jedynie ta druga osoba, z którą się jest w związku. I to ona, swoim zachowaniem albo powoduje uczucia danej osoby, albo też ją od siebie odpycha. Nie można zatem jest mieć pretensji do kogoś o to, że przestaje kochać. Bo to przecież nie jest jego wina. Jest w tym dramatycznym spojrzeniu także cień nadzieji, albowiem, jeśli zakładamy, że nie jesteśmy w stanie wpływać na swoje uczucia względem drugiej osoby, to te uczucia mogą zniknąć. Ale mogą się także pojawić. I to, że ktoś kochał na początku wcale nie świadczy o tym, że będzie kochał później. I odwrotnie, jeśli już umarły w nim uczucia uczucia, to wcale nie jest powiedziane, że one już nigdy więcej nie wrócą. To dopiero zagadka Boga. My, ludzie i to co mamy w środku. Te emocje, ta cała sfera, która nas definiuje i która jest w zasadzie nieodgadniona często dla Nas samych. Ale ufam Mu, Stwórcy, i wierzę, że ma dla mnie dobry plan, w którym jeszcze pojawią się dobre, mocne i rozpalające moje serce emocje. Ale tymczasem przeżywam katharsis.

 

 

Robię zwrot o 180 stopni i staram się być lepszym człowiekiem niż byłam. To cały czas punkt najważniejszy całej mojej przemiany. I widzę, że to wpływa na wszystko. Już nie unoszę się gniewem i zazdrością czy poczuciem strachu w relacji z D. Podczas wczorajszej rozmowy z terapeutką uśiadomiono mnie dosyć mocno w tym, że on i tak już daje z siebie dużo. I nie można mu robić pod górkę. I nie można też chcieć wpływać na jego relacje z L., to czy będzie podtrzymywał nasz schemat wychowania jej, czy też będzie miał swój. Nie mogę też 

oczekiwać z jego strony, że będzie na każde zawołanie, tylko chcieć pozwolić mu być szczęśliwym. Z tą kobietą, z którą rozwija sobie dalej swoje życie. I wewnętrznie już mnie to nie boli. I widzę, że i jemu jest lepiej, kiedy ja jestem w porządku. Rozwiewa się tym samym mój strach: nie chciałam bowiem być jak moja matka. Sama, z wielkim bólem wychowywała mnie i moją siostrę w ogóle nie mogąc liczyć na czyjeś wsparcie. Ciągle jej brakowało czegoś: pieniędzy, ochoty, chęci czy w końcu czasu na to, żeby być z nami. Ale ja jestem w zupełnie innej sytuacji. Ja nie wychowuje sama dziecka. I tu moje myślenie musiało ulec zmianie. Bo mam wsparcie, bo mogę liczyć na to, że dostanę pomoc, kiedy o nią poproszę i będzie ona dotyczyła dziecka. Bo ojciec jest obecny w życiu L. i to bardzo mocno i bardzo pozytywnie. Dlatego nie chcę więcej obarczać się strachem i 100% odpowiedzialnością, sztucznie biorąc na barki więcej niż mogę. Ja nie musze tego robić. Ja nie chcę już tego robić. I tym samym i jemu jest łątwiej, i dziecku, i mnie samej. To dobre nastawienie.

 

 

 

Nawet nie wyobrażasz sobie, jak często chciałabym móc Ci o tym wszystkim powiedzieć. Ale nie mogę. Wiem, że w dalszym ciągu nie chcesz mieć ze mną żadnego kontaktu i nie zabiegasz o niego. Dlatego na ten moment nawet nie chcę Ci się z niczym narzucać, bo to byłoby czysto egoistyczne zachowanie. Takie, które sprawiłoby, że tylko ja poczułabym się dobrze. A Ty być może teraz walczysz z tym wszystkim i potrzebujesz czasu i ciszy. Dlatego tylko tutaj mogę Tobie, czysto wirtualnie napisać o tym co jest u mnie, co jest we mnie, zanim to wszystko gdzieś ucieknie z głowy i nie będę umiała tego napisać tak, jak czuję teraz. To moja impresja z Tobą.

 

 

PS. To zabawne, ale nie tylko mnie Ciebie brakuje, i tego co było z Tobą. Zatrzymała mnie ostatnio na klatce moja sąsiadka z zapytaniem, czy kotek jest może u mnie. Bardzo naciskała na odpowiedź, więc w końcu musiałam jej odpowiedzieć, że kota już niestety nie ma. Zasmuciło ją to, bo okazało się, że to jej córka ciągle wypatrywała na balkonie kota, a on już nie przychodził...Może kiedyś będę mogła Ci o tym powiedzieć. To było naprawdę zabawne.