Archiwum wrzesień 2019, strona 1


Dzień 13.09.19 r.
13 września 2019, 21:44

Dzisiaj jest piątek 13-nastego. Tak paskudnie pechowy, tak nacechowany negatywnym spojrzeniem piątek, który dla mnie osobiście był bardzo wartościowym dniem. W zasadzie jak każdy ostatnio. Czytaj: znowu mądrzejsza o kilka życiowych lekcji. Ale zacznijmy od poczatku.

Postanowiłam iść za ciosem i nie popełniać starych błędów i gromadzeniem i kumulowaniem w sobie negatywnych uczuć względem różnych osób obecnych w swoim życiu. I tak, w zeszłym tygodniu miałąm spotkanie z Ewą na gruncie bezpiecznym, bo wybrałyśmy parking niedaleko Szyndzielni. Spędziłyśmy razem ponad dwie godziny rozmawiając. Obawiałam się tego spotkania, że będzie próbowała krytykować Cię, stawiać w złym świetle, czym niewątpliwie zraniłaby mnie. Ale tym razem jednak było inaczej. Możliwe, że dlatego, że i moje podejście jest z gruntu inne. Rozstawaliśmy się już tyle razy, że miała możliwość widzieć mnie i moje zachowanie w takich sytuacjach. To aktualne bardzo ją zdziwiło i była zaskoczona. Moim spokojem. To było naprawdę udane spotkanie i bardzo wartościowe. Jedna rzecz, którą zdjęłam sobie z krzyża i naprawdę chcę wyprostować. Ta relacja z E., która praktycznie w ogóle zanikła i przez dłuuugi czas budziłą we mnie tylko negatywne uczucia. Takie spokojne i szczere spotkanie, w którym z jednej strony ujawniłam się ja ze swoimi problemami, i ona ze swoimi i znowu jesteśmy "w domu". Dzisiaj pomogłam jej umówić dziadka do chirurga na cito u mnie w pracy. Jestem z tego faktu zadowolona i już wiem, że będę chciała podtrzymać tę relację.

 

 

 Kolejna rzecz to kwestia dziwnego zachowania D., który od czasu spotkania miłości swojego życia zachowuję się dziwacznie i po prostu autentycznie "obrósł w piórka". Dzisiaj chciał wynegocjować przed moją pracą, to, żeby mógł zabrać L. na spotkanie z Anią do znajomych w niedzielę. Nie uśmiechało mi się to, a mimo to się zgodziłam, bo widziałam, że mu na tym zależy. Ale w pracy, juz na spokojnie podkreśliłam swoje stanowisko, że nie będę dostosowywać swojego grafiku do grafiku A. i proszę, żeby jednak takie wypady ograniczał do swojego grafiku z dzieckiem, bo mój czas z L. jest moim czasem i jest dla mnie bardzo ważny. D. odpisał, że czasami nie jest w stanie zaplanować takiego wypadu z wyprzedzeniem i zwrócił uwagę, że on nie ma żadnego przewidzianego weekendu z L. Faktycznie, to mój błąd (chciałam mieć od momentu Twojego rozstania L. u siebie jak najdłużej się da) i oświadczyłam, że wszsytko podlega dyskusji i ten weekend i dla niego znajdziemy ale... potrzebna jest rozmowa o tym a nie półsłówka, które tylko rzuca w biegu, bo jedzie do A, albo A. czeka w samochodzie...(że też A. nie wyskakuje z mojej lodówki rano!). Także... koniec końców zamiast jakiejś fali hejtu, otrzymałam wiadomość, że mam rację i że bardzo mi dziękuję, że będzie mógł zabrać Lenę w niedzielę. Widzę tu jakiś postęp w tych naszych relacjach.

 

 

 Jeśli chodzi o dziecko, to cały czas od momentu wakacji mamy fale grzeczności, którą łamią spontaniczne wybuchy niegrzeczności. I dzisiejszy występ był koncertowy. Zaczęło się od tego, że dzisiaj obiecała mi, że już więcej podczas tego, kiedy do niej mówię, nie będzie pokazywać języka i robić głpich min bo to niegrzeczne i odnosęe wrażenie, że mnie po prostu lekceważy. Obiecała. Od tamtego momentu minęło raptem parę godzin, gdzie miałyśmy fantastyczny plan na wieczór: seans filmowy Harry Potter i chipsy i popcorn. Byłyśmy już po zakupach w sklepie kiedy wieczorem zwróciłam jej uwagę na to, że znowu robi to, czego obiecała nie robić. I tym razem wyciągnęłam konsekwencję. A kiedy je wyciągnęłam, to wiedziałam już, że idę w dobrą stronę, bo to zaowocowało całą histerią z jej strony z tym, że nie kocha mnie, nienawidzi, jestem głupia, że tylko u tatusia ma przyjemności itd. Kiedy w tej histerii kazałam jej na chłodno zjeść kolację w swoim pokoju i dałam jej na to 20 minut i konsekwetnie powiedziałam, że jeśli się nie uspokoi, to na kartce przybitej do jej tablicy korkowej będe wypisywać kolejne przyjemności, które ją ominą, natrafiłam na punkt kulminacyjny jej zachowania. Ale się nie ugięłam. Do czego zmierzam - koniec końców ona zładła kolację, grzecznie i pokornie przebrała się w piżamę, umyła zęby, wzięła leki i sama (bez mojego czytania) położyła się spać. Wcześniej oczywiście okazując skruchę i przytulając się. Efekt został osiągnięty zaledwie w ciągu pół godziny. Wiedziała, że nic nie ugra, wiedziała, że nie zmienie zdania, a jej zachowanie będzie ją kosztowało kolejne przyjemności wię...  w końcu spacyfikowała.

 

Dzisiaj sporo też myślałam o istocie szczęścia. Po paru kursach odnośnie relacji damsko-męskich wiem, że byłam Tobą po prostu uzależniona. Autentycznie. Od Twojej osoby i naszej relacji uzalezniałam swoje własne szczęście i to dlatego kiedy między nami było po prostu kiepsko, to ja byłam pernamentnie nieszczęsliwa. A przecież teraz, kiedy już mijają tygodnie, a Ciebie już nie ma w moim życiu wcale nie czuję się nieszczęsliwa. Staram się i momentami bywam bardzo szczęśliwa i to zmienianie swojego postrzegania, zmienianie siebie daje mi ogromnie dużo. Na spokojnie i już na chłodno patrzę na to wszystko i nie pozostaje mi nic innego jak bić się w pierś. Jak złą kobieta byłam, jak wiele nieszcześcia wprowadziłam do naszego związku swoim okropnym i przyzajmy, po prostu dziecinnym zachowaniem. Teraz juz wiem, że to Cie przytłaczało i tylko oddalało ode mnie. Bo nie ma nic piękniejszego jak miłość BEZWARUNKOWA. Kiedy dajesz drugiej osobie po prostu wolność

 

Autentyczną. I nie grasz ciągle pretensjami, fochami, nie próbujesz sie wykłócać bez powodu, nie załatwiasz swoich osobistych spraw drugą osobą i po prostu...pozwalasz tej osobie odejść, kiedy ona już nic do Ciebie nie czuję lub wypaiły się w niej dawne emocje. Nie można być z kimś na siłę, nie można być z litości. Nie można też być z kimś z powodu uczucia strachu "co to będzie dalej". I ja czuję, że dorastam do tej prawdziwej miłości. I już nie chcę Cie na siłę zatrzymać przy sobie. Pozwalam Ci odejść, godze się z tym. Bo Cię kocham. I chcę żebyś był po prostu szczęśliwy. Nawet jeśli nie możesz dłużej dzielić tego szczęścia ze mna.

 

 

Dzień 07.09.19 r.
07 września 2019, 11:31

Nie jest tak dobrze ze mną jak mi się wydawało jeszcze parę dni temu. Odkryłam to przy sprzeczce z L., kiedy kolejny raz zachowywała się niegrzecznie i lekceważąco w stosunku do mnie i moich poleceń. Mam świadomość tego, że zachowałam się nie tak, jak z perspektywy czasu powinnam była. Niestety zrzucenie tego faktu na karb mojego niestabilnego stanu psychicznego niczego tu nie zmienia. Musze nad sobą pracować. A teraz także stanąć z prawdą twarzą w twarz - byłam zbyt łagodna wobec niej. Nie byłam konsekwentna i tak oto teraz zbieram żniwa swojego postępowania. Także kolejnym haczykiem, który znajduje się na mojej liście jest wypracowanie z dzieckiem posłuszeństwa. To wiadomość zła. Ale tego dnia była też i dobra.

Po kłotni z dzieckiem, zadzwoniłam do jej taty informując go o tym, że zachowanie L. jest nie do przyjęcia i wymaga podjęcia stanowczych środków w postaci rozmowy z nią i ograniczenia na jakiś czas tzw. przyjemności. W ciągu zaledwie kilkunastu minut ponownie wezbrały we mnie negatywne odczucia po tym, jak usłyszałam w odpowiedzi od niego, że kiedy dziecko jest pod jego pieką to zachowuje się bez zarzutu, więc za co on ma ją karać? Że skoro to JA byłam miękka, to czego ja teraz od niego oczekuje itp., że on ma już plany na nastepny dzień wyjścia do znajomych z L. i swoją nową partnerką i nie zamierza ich absolutnie z tego powodu zmieniać... Nie ukrywam, że poczułam się źle w tamtym momencie. Z jednej strony to nie było wsparcie, którego w tamtym momencie oczekiwałam, z drugiej - to było ewidentne złamanie zasad, które ustaliśmy jeszcze w rozmowie przy w Twojej obecności. Miało być tak: ustalamy jedne, wspólne zasady, które obowiązują dziecko u mnie i u niego, jeżeli pojawia się jakiś problem z zachowaniem - to przekazujemy sobie taką informację, żeby wspólnie ustalać dalszy plan działania, po to, ażeby dziecko czuło, że gdziekolwiek nie będzie, spotkają ją konsekwencje złego zachowania. I tutaj natrafiłam na taki opór. 

W pierwszym momencie chciałam mu wykrzyczeć, że nie ma prawa postępować z naszymi ustaleniami w taki sposób, że ta jego fascynacja tamtą kobietą całkowicie przyćmiewa mu umysł i trzeźwe spojrzenie na sytuację. Ale.. później, już na spokojnie i bez nerwów, odpisałam mu, że jeżeli jego plany piwka ze znajomymi są ważniejsze niż to, co ustaliliśmy w trosce o L. , to niech nie zmienia swoich planów, a ja postaram się zorganizowac dla dziecka opiekę w tym dniu (jako, że sama niestety musiałam być w pracy) ponieważ uważam, że impreza z innymi dziećmi po tak skandalicznym zachowaniu dziecka nie wydaje mi się czymś dobrym. W końcu niech poczuje też, że coś traci przez takie swoje niegrzeczne zachowanie. I udało mi się. Konsekwentnie wynegocjowałam to, co chciałam. To moje działanie zaliczam "na plus". Nie da się ukryć, że odkąd nie ma już ze mną Ciebie, to ja czuję sie w obowiązku do pełnego kontrolowania zachowania dziecka i wyciągania z tego wnisków i konsekwencji. Przecież teraz zostałyśmy same: ja i ona. Nie ma już na kogo zwalić winy czy przerzucić ciężaru odpowiedzialności wychowania tak małego człowieka. Więc biorę to na swoje barki i staram się, najlepiej jak umiem, żeby iść z tym wszystkim w dobrym kierunku. Choć pracy jeszcze dużo. 

Zdarzają mi się cały czas momenty, w tym całym zabieganym kołowrotku dnia codziennego, że myślę o Tobie. Ale na szczęście coraz mniej staram się analizować powody Twojej decyzji czy tego co teraz robisz, jaki masz plan, jak się z tym wszystkim czujesz. "Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki" - i wbrew pozorom, w kontekście związku czy relacji, nie chodzi w tu o nie wiązanie się ponowne z byłym partnerem. Ludzie bardzo źle rozumieją tę sentencję. I tak, jak nie da się wejść dosłownie dwa razy do tej samej rzeki - bo to już nie jest ta sama woda, tak nie da się wejść dwa razy w ten sam związek z tym samym partnerem, bo to już nie jest ten sam człowiek. Zmierzam do tego, że cokolwiek roi się u mnie teraz w głowie na temat myśli związanych z Tobą jest bez sensu. Bo ja mam w pamięci człowieka, z którym byłam i który był miesiąc temu. A teraz, po tych wszystkich wydarzeniach i upływie czasu, z całą pewnością wiem, że Ty już nie jesteś tamtym człowiekiem. Tak jak ja już nie jestem tamtą kobietą. Myślę, że ta wiedza jest cenna i że pozwoli mi w jakiś sposób odciąć potencjalne próby sprawdzenia, co u Ciebie. Bo na ten moment, po prostu nie chcę tego wiedzieć.

Dzień 04.09.2019 r.
04 września 2019, 18:55

Czas leczy rany. Czas zeruje w nas samych to, co było złe i pozwala łagodnie spojrzeć na rzeczy, wydarzenia, które były przykre. Na tym etapie właśnie tak się czuję. I chyba nic piękniej nie obrazuje tego przeżycia, jak napotkany przeze mnie wiersz Miłosza:

"Rozumiesz. Jest taka cierpienia granica,

Za którą się uśmiech pogodny zaczyna,

I mija tak człowiek, i już zapomina,

o co miał walczyć i po co."

Dojście do takiego stanu, w którym zaczynasz się uśmiechać, być najzwyczajniej w świecie radosnym i nie musieć się na takie spontaniczne gesty silić wcale nie był czymś oczywistym. Jeżeliby spojrzeć wstecz, to jeszcze parę dni temu towarzyszyły mi bardzo skrajne i gwałtowne emocje w postaci smutku, żalu, ciepienia, gniewu, a działo się to przy moim bolesnym odkryciu, że pozbawiłeś Nas opieki zdrowotnej z Twojego zakładu pracy. A przecież wiedziałeś, że będzie L. bardzo potrzebny, widziałeś to skierowanie na szafce na badanie, które musiała zrealizować. I zastanawiam się tylko, czy bardziej bolało mnie wtedy to, że o tym fakcie dowiedziałam się od osób trzecich (bo Ty nie mogłeś mnie zwyczajnie po ludzku przecież o tym poinformować), czy fakt, że taki gest uczyniłeś całkowicie bezdusznie, nawet nie starając się liczyć z Nami. Kompletnie tego nie rozumiem, ale... To już nie ważne.

Nigdy nie zrozumiem ludzkich uczuć. Dlaczego w sytuacjach kryzysowych, bolesnych czy trudnych ktoś zachowuje się w właśnie w taki, a nie inny sposób, choć tak nakazywałaby przywoitość czy po prostu serce. Ale tym co staje się pewne jest to, że próby racjonalizowania jakichkolwiek uczuć jest z góry skazane na klęske, bo tego po prostu nie da się zrobić.Nie da. I kropka. I teraz wiem już, że kiedy człowiek przepracuje w sobie te wszsytkie złe emocje, często ocierając się przecież o jakąś granicę cierpienia, to właśnie w tym momencie szczytowym nieszczęścia przychodzi ulga. I spokój. I paradoksalnie też radość. Bo tu i teraz ja wiem i czuję, że ze mną jest już coraz lepiej, choć błędem byłoby powiedzieć, że jestem uleczona. To  przecież długi proces, a nie jedno, wielkie wydarzenie. Ale zaczyna się patrzyć na swoją sytuację w miarę obiektywnie. Dlatego kiedy w pracy nękała mnie Pani w sprawie Twojej reklamacji dotyczącej xxx, ja stwierdziłam, że nie chcę się pojedynkować na robienie sobie krzywdy czy "pod górkę". Dla mnie nie jest problemem poinformować Cię, nawet w momencie, kiedy nie chcę i nie mam na to najmniejszej ochoty o tym, że jest jakaś sprawa, która Ciebie dotyczy i po prostu przekazać Ci ją. Jestem z siebie zadowolona. Jestem wolna. Nie unoszę się swoim cierpieniem i nie obarczam gniewem Twojej osoby.

Ja już rozumiem, że tak musiało się stać. Ja już zaczynam rozumieć, że to było najlepsze wyjście z wszystkich możliwych. Ja przecież na długo przed tamtym zdarzeniem często prosiłam Cię, abyś to Ty zakończył ten związek, bo ja nie mam w sobie tej siły. Uczyniłeś to. Chyba powinnam Ci za to podziękować. Za to i za wiele innych rzeczy. Ale to jeszcze nie teraz. Kiedyś.

Dzień 01.09.2019 r.
01 września 2019, 13:30

Wrociłyśmy z L. z Gdańska wczoraj. To miał być Nasz urlop, Nasze wakacje i Nasz odpoczynek. Życie bywa zaskakujące. Ostatnio wyczytałam gdzieś świetny komentarz do otaczającej mnie rzeczywistości, a mianowicie że "żyję się do przodu, a rozumie - do tyłu". To święta prawda. Ja cały czas staram się zrozumieć "do tyłu". I niczego innego nie robie od kilku tych samotnych tygodni. Patrzę i oglądam nasze zdjęcia, czytam wszystkie nasze konwesrsacje z fb - a prawie dobiłam się w nich do samych początków naszej znajomości, próbując zrozumieć lepiej to położenie, w którym się znalazłam. Jak to się stało? Dlaczego tak się stało? Zadręczam się tymi pytaniami niesustannie i ciągle mam w sobie wewnętrzną niezgodę na ten taki stan rzeczy, chociaż akceptuje to, co jest teraz. Nie mogę udawać przecież, że jest inaczej. Ja chcę żyć. Ja bardzo potrzebuję żyć. Tu i teraz.

W dalszym ciągu Cię kocham i to uczucie trzyma mnie przy życiu. Paradoksalnie, odkąd Cię nie ma zaczynam zachowywać się wobec dziecka, tak jak Ty byś się zachowywał. Ona wie i widzi swoje, choć matka stara się jak może być uśmiechnięta i sprawiać jej radość. Ale przestałam być wobec niej i jej przykrego zachowania ślepa i trzmam się tych zasad, które w oparciu o Ciebie i Twój głos rozsądku powstały. To cholernie trudne, ale jestem z siebie zadowolona. Szkoda, że tym zadowoleniem z siebie nie ma się z kim podzielić, z kim cieszyć. Teraz tylko sama sobie mogę bić brawo - brawo TY! Jestem znacznie bardziej wyciszona. W zasadzie ciągle gdzieś wodze myślami, patrzę tępo przed siebie i zatapiam się. Chciałabym móc zrobić cokolwiek, chciałabym móc zrobić więcej ale Ty przecież nie zostawiłeś mi cienia nadzieji, prawda? Powinnam uwierzyć w to, że nie kochasz mnie już i na zawsze zniknąć z Twojego życia. Powinnam to zrobić. Powinnam tak właśnie uczynić tylko w jednym momencie: gdybym na prawdę i z całego serca w to uwierzyła.

Miłość, emocje z góry nie są czymś racjonalnym a ja czuję. I to moje czucie nie pozostawia złudzeń, że wcale nie jest tak jak powiedziałeś. To Ty przecież pisałeś do mnie, że nie wolno się poddawać, że trzeba umieć sobie wybaczać, że miłość to nie tylko piękne emocje, przytulanie czy fizyczne zbliżenia tylko ciężka i trudna praca. Nieustanna praca nad sobą, nad relacją i tą drugą osobą. Pisałeś, że nie kocha się za coś, tylko pomimo czegoś i że gdy przychodzą tak na prawdę trudne chwilę, to nie można się tak po prostu odwrócić i odejść, że to nie powinno tak wyglądać. Twoje słowa były szczere i wierzę, że mimo tego całego zła, które ode mnie otrzymałeś Ty też o tym pamiętasz. Ja nie chcę już na nowo otwierać się dla czegoś, kogoś bliżej mi nieznanego. Ja chcę i czuję ogromną potrzebę, żeby ratować to, co było i ciągle jest tak bliskie memu sercu. Dlatego ciąglę prowadzę ze sobą ten wewnętrzny konlikt: zrobić pierwszy krok czy nie zrobić nic, bo przecież gdybyś chciał, to napisałbyś, zadzwonił. A z drugiej strony, jeżeli sama nie zawalczę, to czy za tę parę lat obracając się wstecz będę umiała spojrzeć sobie w twarz, że pozwoliłam odejść z mojego życia człowiekowi, który kochał mnie bezgranicznie, miłością dojrzałą i tak bezcenna?

To czekanie i bicie się z myślami jest najgorsze. Dopada człowieka w dowolnym momencie i powoduje ogromny, przytłaczający ból. Tego nie da sie ukoić, choć bardzo próbuje. Bardzo często się modlę. O to, żeby dane mi było naprawić siebie. Bo jeśli tak się stanie, to i ja będę mogła naprawić Nas i o to.... To taka egoistyczna prośba, ale tak niezwykle ważna i potrzebna mi w tym momencie... Chciałabym żebyśmy mogli dac sobie jeszcze szansę. Zrozumieć to co się stało, przyjąć to, zmierzyć się z tym i zacząć od nowa. Dałabym się pokroić za taki cud. Modlitwy choć na chwilę, pozwalają mi poczuć się spokojniej. Zaufać, że w tym wszystkim jest palec Boży, który doświadcza Nas, po to, żebyśmy byli lepsi, lub żeby ta Nasza Miłość stała się czymś dojrzalszym, prawdziwszym. Chcę z całego serca wierzyć, że to wszystko ma służyć czemuś dobremu i ku dobrym ostatecznie się zakończy.

Chciałabym też w przyszłości być dobrą żoną, lepszą matką i lepszym człowiekiem. Chciałabym mieć jeszcze dzieci, i kiedy wieczorem jedno z nich będę kładła spać, to śpiewać mu cichutko kołysanke na dobranoc. A kiedy już zaśnie, to z wielką namiętnością i pasją kochać się ze swoim mężem w całkowitym zatraceniu. Omdlewać w jego ramionach i spełniać każde nienazwane pragnienia. Tak, to ciągle ja. Ja, nieoczywista kobieta, która ma w sobie ogromne pokłady czułości i namiętności. Chcę kochać. Kochać z wielką mocą i siłą. Nie chcę już darzyć Cię miłością niedojrzałą, głupią, niecierpliwą, choć cały czas szczerą. Te wszystkie pragnienia i marzenia ciągle utożsamiam z Tobą i to tylko upewnia mnie w przeświadczeniu, że jesteś i będziesz dla mnie kimś ważnym. Bez względu na to, czy to Naszemu dziecku będę tę kołysankę śpiewała. Zostaniesz w moim sercu już na zawsze. Na tę chwilę obejmuję Cię myślą, nie śmiem więcej.