Archiwum 19 października 2019


19.10.19r.
19 października 2019, 09:00

"Wiara to jest ciągłe szukanie, ciągłe wątpliwości, wiara nie oznacza kamiennego spokoju, braku rozdarcia. W tym także jest podobna do miłości. Nawet wiara prosta nie istnieje bez niepokoju."

Wczoraj udało mi się zrobić rano wpis, ale niestety nie udało mi się go zapisać. Zatem postaram się teraz odtworzyć te myśli, które miały miejsce w mojej głowie wczoraj oraz dodatkowo opisać to, co wydarzyło się wieczorem. Wczoraj był specjalnym dniem, połowa Nowenny do Matki Bożej z Pompejów, i wiedziałam, że to będzie dzień, który będzie znaczący. I taki też był. Zatem...

Jakiś czas temu napotkałam w sieci film Ojca Szustaka dotyczącego tego, jak poradzić sobie ze zdradą w związku. https://www.youtube.com/watch?v=PTsNgB3IQhM

I chociaż nasza sytuacja jest zgoła inna, to bardzo trafiły do mnie polecenia dotyczące tego, na czym się skupić i co należy w takich trudnych sytuacjach uczynić. Na samym początku wspomina on o trzech fazach, które konieczne są do tego aby je przejść, a są to: faza prawdy i uspokojenia, faza zakończenia całkowitego tej relacji z drugą osobą, z którą się zdardziło (u Nas tak jak pisałam, to nie ma miejsca ale... dla mnie to jest faza całkowitego zaprzestania sposobu dotychczasowego sposobu życia, który nakierował mnie i wpędził w tak negatywne emocje, które doprawadziły do tego, że Cię uderzyłam) i faza ostatnia - ciężkiej pracy.

Przy okazji drugiej fazy w filmie pojawiła się koncepcja kwadratu odpowiedzialności, która trochę upewniła mnie w moich odczuciach, które towarzyszą mi w sercu już jakiś czas, a chodziło o wskazanie i dostrzeżenie odpowiedzialności Bożej za to, co się wydarzyło. Oczywiście widzę i rozumiem swoją winę w tym wszystkim - jest ona całkowicie niepodwazalna i niedyskutowalna, zauważam też trochę Twojej winy (tak, nie idealizuję Cię w myślach) w tym wszystkim, zdaje sobie sprawę z czynników zewnętrznych, które miały niejako wpływ na to wydarzenie i były czynnikiem zapalnym, a były to m.in.:

- trudna i niedopowiedziana relacja z D.,

- niedokonkretyzowana sytuacja z L., która ciągle gdzieś była zabierana, oddawana i był w niej jakiś bunt przeciwko Nam,

- moje próby nie picia alkoholu, które dawały mi się we znaki,

ale zaczęłam też dostrzegać odpowiedzialność Bożą za to konkretne wydarzenie. Stało się tak, bo tak musiało się stać. Bóg nie chciał mnie skrzywdzić, zabić, a Ciebie wsadzić do więzienia (to przecież absurdalne, nieprawdaż?), ale po prostu chciał żeby to dotychczasowe nasze życie, które prowadziliśmy po prostu się skończyło: tu i teraz.

Bo w Naszej relacji działo się źle od dłuższego czasu, bo tam nie było Boga, nie było prawdziwej miłości. Było za to dużo gniewu, żalu, chęci odwetu, egoizmu a ja doświadczyłam fizycznie i namacalnie działania złego, który był we mnie. ON BYŁ WE MNIE. Pokazał swoją twarz w momencie, w którym rozpoczełam swoją modlitwę do Matki Bożej. To było przerażające doświadczenie ale bardzo mi potrzebne. Wiem, że ten moment, który się wydarzył był zatem gestem Boga w naszym kierunku. Ale nie po to, żeby zadać Nam cierpienie ale po to, żeby to cierpienie właśnie zakończyć i przynieść...no właśnie...mnie przyniosło to zwrot w dobrym kierunku. We właściwym kierunku i ta lekcja jest jedną z nacenniejszych w moim życiu. Nie wiem natomiast co on przyniósł Tobie. Czuję jednak, że w tych trzech fazach, ja jestem już na III, a Ty nie przebranąłeś (chyba?, chciałabym się w tym momencie mylić) przez etap uspokojenia się. W Tobie wszystkie emocje są nadal żywe, jest w Tobie bardzo dużo cierpienia i goryczy. Wiem, że i to z czasem minie. Ale teraz to po prostu nie jest Twój czas.

Wczoraj po pracy, niesiona tym głosem całego dnia, który gdzieś podpowiedział mi, że powinnam się udać do Ciebie, wyszłam z Twoją paczką pod Twój dom. Nie wiem czego się spodziewałam. Było we mnie dużo lęku, bo nosiłam się ze świadomością, że nawet idąc z sercem na dłoni, to serce może zostać przez Ciebie podeptane. Ale miałam w sobie też dużo nadzieji i tak też uczyniłam. Nie stało się jednak nic. Nie było cudu, nie było Ciebie, bo nie zechciałeś wyjść do mnie i nie dane mi było ani przez sekundę widzieć Twoich kochanych oczu. Do domu wróciłam w bardzo złym stanie, wypłakałam to wszystko i... dlatego w tej desperackiej próbie cierpienia znowu zaczęłam się modlić. Bo kiedy opadły ze mnie emocje, te ludzkie też, i kiedy zdałam sobie sprawę z tego błędu, który popełniłam przyszedł znowu spokój i nowe natchnienia. I z Nimi, pełna nadzieji położyłam się spać, wiedząc, że wszystko będzie dobrze.

W tym moim miotaniu się w smutku, noc przyniosła mi sen. I udało mi się złapać fragment tego co mi się śniło. A jak już pisałam, ten dzień był ważnym dniem, z bardzo wielu powodów, także ten sen, dzisiaj w nowym świetle dnia staje się dla mnie jasnym przesłaniem. Otóż, jak to bywa w snach, trudno jest w nich złapać szerszy kontekst, to zlepki i momenty pourywane, które składają się na jakąś całość. Śniło mi się, że urodziłam dziecko. I to dziecko było martwe. Tuż pod moimi nogami. A później tego dziecka już nie było, ktoś je zabrał i słyszałam tylko głos wołający do mnie z oddali, chyba z innego pomieszczenia, że jednak nie - że dziecko żyję, że to była pomyłka. I obudziłam się. 

Nie wiem jak mam go interpretować, nawet nie wiem czy w ogóle powinnam. Więc staram się zrozumieć go najpełniej jak tylko mogę. Jest to dla mnie szansa i wskazówka jednocześnie: Żaneta, będziesz jeszcze matką. A skoro mam nią być jeszcze w przyszłości, czego pragnę bardzo mocno, to od dzisiaj koniec z papierosami. Koniec z wiciem się w swoich wątpliwościach, koniec z ciągłym i nieustannym myśleniem o Tobie. Trzeba iść dalej. Nie, nie porzucam Cię myślą, nie przestaje Cię kochać, po prostu teraz musze skupić się na innych, na innych zadaniach, które chcę wykonać. Nie przestanę się modlić w tej intencji, którą zaczęłam. Po prostu teraz, ze spokojem serca, dam działać Jemu. Bo jeśli mu sie ufa, ale tak prawdziwie, to On będzie działał. I wiem to, i wiedziałam wczesniej, ale dzisiaj wiem to najpełniej jak się da.