Archiwum 24 października 2019


24.10.19r.
24 października 2019, 17:08

Męczy mnie od kilku dni pewna myśl. Męczy mnie wiele rzeczy w tym tygodniu tak naprawdę, czuję się słaba i w wyjątkowej rozterce, którą czuję, że musze w końcu z siebie wyrzucić. Myśl, która chodzi mi po głowie i jednocześnie męczy moje serce, jest taka, że to moje czekanie i trwanie w nadzieji jest czymś samolubnym, egoistycznym i wpędza mnie tylko w cierpienie. Autentycznie i bardzo boleśnie odczuwam każdy dzień Twojej nieobecności. To normalne. Ale ta moja wiara w to, że wszystko może się wydarzyć, że między Nami może coś jeszcze kiedyś powstać zderza się z kalkulacją rozumu i po prostu, rzeczywistości, która jest jaka jest.

Pierwsza rzecz jaką mam sobie do zarzucenia, to fakt, że jak do tej pory nie podejmowałam, całkiem świadomie, w obawie o siebie, o Ciebie, prawdziwych prób przekonania Cię, że ja naprawdę Cię kocham i naprawdę, nie jest to związane z moimi lękami i obawami dotyczącymi samotności. Tu nawet nie chodzi o "przekonywanie" Cię do moich racji, a raczej o szczere zapewnienie: "Słuchaj, ja już tyle razy mówiłam i obiecywałam Ci różne rzeczy, i miało być inaczej...i guzik z tego w dłuższej perspektywie było - ja to wiem, i Ty to wiesz....ale... Ja już nie chcę nic mówić, ja już nawet nie chcę Ci nic obiecywać - koniec z tym. Ja tylko chciałabym Ci POKAZAĆ, każdym dniem, każdym miesiącem, swoimi czynami - tylko to, i wyłącznie to, że Cię kocham." Słowa, nawet najpiękniejsze, są niczym. Z perspektywy czasu śmiem twierdzić, że w wielu sytuacjach wskazane jest milczenie, a prawdziwie piękne słowa należą się tylko prawdziwie pięknym momentom i wydarzeniom. Słowa piękne, rzucane na wiatr, nie zastąpią tego co w miłości jest najważniejsze: codziennych gestów i postawy, w której widać gołym okiem, i nawet głupi by wpadł na to, że to jest miłość. To zatem jedna z moich boleści.

Kolejna sprawą jest przygniatająca pustka, w związku z sytuacją, która ciągnie się od momentu TEGO wydarzenia od sierpnia. Ktoś coś powiedział, ktoś komuś odpowiedział (albo i nie) i nie ma sytuacji klarownej i wyjasnionej na tyle, aby nie pozostawiać żadnej ze stron pola do domysłów. Mogę się mylić, to oczywiście tylko moje odczucia i wrażenia dotyczące całej sprawy, ale czuję, że Ty wcale nie chcesz ze swojej strony określić się całkowicie. Do czego zmierzam... Tak, zaraz po tym wydarzeniu, dostałam od Ciebie konkretną informację: nie kocham Cię już, nie chcę Cię. Jakby nie bolało, to taka właśnie była. Kiedy próbowałam rozpocząć z Tobą neutralną rozmowę, już po opadnięciu tych pierwszych emocji, wtedy, kiedy odbierałeś ode mnie suszarkę i router, to zderzyłam się ze ścianą. Kolejny afront. A kiedy już całkiem wprost dałam Ci tę informację, że tak, ja Cię nie przestałam kochać i tęsknie...Znowu zostałam sprowadzona do parteru z Twojej strony. Ktoś, całkiem stojący z boku, wiem dokłądnie co by powiedział na ten temat. Przecież juz to przerabiałam niejednokrotnie w rozmowach z bliskimi mi ludźmi: on jest trudnym człowiekiem, może ma dobre serce, ale ja bym z nim nie wytrzymała, to jest cham i łajdak! zostawił Cię i dziecko, czego Ci więcej potrzeba, to Ty powinnaś się na niego gniewać, zobacz jak Cię skrzydził... Tylko, że ja znam Ciebie, znam całą sytuację między Nami i mam przed oczami zbiór wszsytkich momentów z okresu kiedy bylismy razem i widzę pełniej, widze wyraźniej, i tylko ja mogę wiedzieć kim tak naprawde jesteś, jaki tak naprawdę jesteś i co Tobą kieruje w całej tej sytuacji. Choć pewnie i w tym nie będę 100% bliska prawdzie. 

Tak czy owak, tkwię w tym uczuciu po uszy, serce nie daje za wygraną, i było parę takich momentów, w którym zdarzyło mi się pomyśleć, że może gdybym Cię znienawidziła, to byłoby mi łatwiej zabić to uczucie. Szybko jednak wyrzucałam z siebie takie myśli, bo one niczemu dobremu by nie służyły. Tylko to co czuję teraz, w pewnych momentach też nie jest niczym łatwym i mniej bolesnym. Zastanawiałam się wielokrotnie, co musiałoby się zdarzyć, żebym odpuściła w sposób całkowicie pokojowy to uczucie miłości do Ciebie. I zakiełkowało we mnie parę myśli, że mogłaby to być sytuacja, w której dowiaduję się, że Ty jesteś z kimś, zaczynasz i chcesz spróbować życia z inną kobietą. To z pewnością pomogło by mi przetłumaczyć sercu, że tak nie można dalej trwać. I pewnie z czasem sytuacja byłaby analogiczna do sytuacji z D., kiedy to spokojnie, łagodnie i z radością człowiek patrzy na to, że osoba, którą kiedyś darzyło się uczuciem rozkwita w szczęsciu z kimś innym. Oprócz tego w zasadzie widzę jeszcze jedną opcję, która mogłaby w podobny sposób zadziałać na mnie, a jest to jasny, klarowny właśnie przekaz od Ciebie, coś na zasadzie: "Słuchaj, minęło już trochę czasu, i wiem, i jestem pewien, że nie kocham Cię już. Nie chcę już nigdy wchodzić z Tobą w jakąkolwiek relację. Bądź szczęśliwa i nie drąż już tego tematu. Taka jest moja przemyślana decyzja." To w oczywisty sposób zabiłoby mnie. Ale po zwoliłoby też w okresie później pójść już dalej, gdziekolwiek będę chciała pójść. 

A tymczasem....Ja się lękam i zdaję sobie sprawę z tego, że po prostu zapytanie wprost, najlepiej w szczerej rozmowie twarza w twarz, jest po prostu czymś, na co ja chyba nie czuję się gotowa. I to mnie przeraża. A z drugiej strony, rzeczy, które zostawiłeś tutaj, no właśnie - czy to z miłości?, czy to z poczucia obowiązku?, czy kierując się troską o Lenkę?, czy po prostu poczuciem, że wszystko Ci jedno na ten moment, kiedyś się po to zgłosisz?, zalegają u mnie wraz z moją nadzieją. I one tu są, i ta nadzieja jest we mnie, i wszystko tak uparcie jest i...nie ma tylko rozwiązania. Ale uciekanie przed nim na dłuższą metę to tchórzostwo. Wymawianie się swoim poziomem psychicznym - to tchórzostwo. Nie mogę i chyba nie chcę już żyć w tej niepewności. Odpowiedź, jakakolwiek by ona nie była, przyniesie rozwiązanie i da pokój w środku. Bo jeśli trzymam się kurczowo uczucia, które nie ma prawa istnieć, to żyję na własne żądanie w jakieś ułudzie, którą sama sobie stworzyłam. A to jest czymś z gruntu złym. A jeżeli jest jakaś nadzieja, to może ona w końcu uwolni się i wylezie na ten świat stawiając nowe wyzwania, i tak jak już pisałam, dużo roboty przede mną, tej codziennej. Bo w pełni zdaję z tego, że powrót do tego samego schematu i odgrzewanych kotletów nie racji bytu. Jezeli pojawiło by się w perpektywie słowo RAZEM, to tylko na innych warunkach, na Bożych warunkach, na dobrym i stabilnym fundamencie, którego nie podjmyją już żadne deszcze, chocby padało i cały rok. A jeśli nie będzie odpowiedzi...

Brak odpowiedzi ponoć tez jest odpowiedzią. Nie mam pojęcia kto wymyślił tę bzdurę. Brak odpowiedzi nie jest żadną odpowiedzią. Brak odpowiedzi pozostawia właśnie niejasności, a one niczego nie rozświetlają. Ale żeby można było otrzymać tę odpowiedzieć w kategorii: chcę - nie chcę, no właśnie...jest potrzebna Twoja zgoda. Do tego nie jestem w stanie Cię zmusić, tej odpowiedzi tez nie mogę podjąc za Ciebie... A czuję,że ona jest mi naprawde bardzo potrzebna... Nawet jeśli się tego boję. To nie jest tak, że zgodnie z rada jednej mojej znajomej....powinnam zacząć na maksa randkować i w ogóle używać życia w najogólniejszym tego słowa stwierdzeniu. Nie chcę tego, to nie jest w tym momencie coś, co w jakikolwiek sposób chciałabym czynić, na to nie ma kompletnie przestrzeni w moim sercu. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla płci przeciwnej jestem atrakcyjna. Dostaję przecieć codziennie takie "sygnały", a wczoraj nawet, kiedy juz całkowicie wymęczona wróciłam z pracy, i gadałam do siebie robiąc sobie kolację, zorientowałam się, że gośc z kamienicy naprzeciwko zaczął mi machać...To akurat śmieszna sytaucja. Ale do rzeczy - każdy etap w życiu jest ważny, i ja nie wiem, kiedy i w którym momencie pojawiłaby się taka potrzeba: poznania kogoś nowego. Ale na ten moment jedyne co wiem, to, to, że tkwienie w sytuacji bez rozwiązania po prostu mnie krępuję i nie pozwala w żaden sposób oczyścić się w pełni z tej sytuacji. Bo jeśli ma boleć, to niech boli na maksa, jeśli to ma być koniec, to ja musze ten koniec przeżyć jeszcze raz. 

Myślę, że mój Tatko tez by tak właśnie chciał. Bo jemu zostawiłam to, co po ludzku jest poza moimi zdolnościami wpływania na rzeczywistość i ja wierze głęboko, że on swoją robotę robi, choć ja o tym nie wiem. Ale nie mogę spychać na niego odpowiedzialności za to, że sama nic w tym Naszym kierunku nie czynię. Bo jeśli na czymś nam zależy, i z całych sił pragniemy tego uzyskać, to z całych sił należy zrobić wszystko żeby tak się stało, spróboać wszystkiego co można było zrobić. A ja siedzę, męczę się, biję się z myślami i...nie wiem jak się za to zabrać. Tak kawę na ławę? Czy jakoś zacząć od lżejszych rzeczy? Nie chcę niczego grać, nie chcę odstawiać jakiejś szopki w stylu: "A co tam u Ciebie słychać?".Nie chcę pytać jak się czujesz, czy masz kogoś, bo na tyle na ile Cię znam, po prostu spuścisz mnie po brzytwie i tyle. A ja zostanę znowu z tymi rozterkami i wszystko każdego dnia będzie się krecić od nowa. Muszę i powinnam coś wymyślić. Choć bardzo się boję. Bardzo.