Najnowsze wpisy, strona 1


12,10,19r.
12 października 2019, 18:18

To, co się ze mną dzieje od wczoraj jest czymś, czego nie da się opisać. Mój ból i cierpienie jakie mi towarzyszą zaczynają wzbierać i czuję jak wypełniają mnie po brzegi. To tęsknota za Tobą daje się we znaki: ta psychiczna, jak i fizyczna. A ja? Ja... nie mogę nic zrobić. Inaczej - nie chcę nic robić. Po to powierzyłam moje, Twoje życie i życie L. pod opiekę Matki Bożej i Boga, aby już nic nie czynić. I takie też dałam słowo, że do końca Nowenny nie uczynię już nic. Zatem trwam dalej i staram się z całych sił nieść godnie ten mój ludzki krzyż jakim jest utrata miłości swojego życia. 

Wczoraj wieczorem, niesiona jakimś przeświadczeniem, że skoro w naszej ostatniej rozmowie Ewa pisała o poczucie samotności, to moim obowiązkiem winno być odwiedzenie jej i dodanie otuchy. I tak też zrobiłam. Myślę, że i dla niej i dla mnie  to spotkanie było czyms dobrym. Dużo opowiadała o swoich troskach, o dziewczynie D., i o tym, że w niedalekiej przyszłości planują ślub i dziecko z bratem D. Nie przewiduje ślubu kościelnego, nad czym szczerze ubolewam i staram się troszkę wpłynąć na zmianę jej decyzji. Koszty, pieniądze, wesele... Znam te argumenty na pamięć, i do bólu. I właśnie wczoraj uświadomiłam sobie, że te wymówki są kompletnie niczym. Teraz, gdyby dane mi było uslyszeć z Twoich ust to jedno pytanie...."Czy zostaniesz moją żoną?", to zrobiłabym wszystko co w mojej mocy aby tak się stało. I widziałam oczami wyobraźni ten nasz ślub. Cichy, skromny, ja i Ty, L., świadkowie i On - najważniejszy uczestnik tego wydarzenia - dobry Bóg-Ojciec. Tyle. Aż tyle. Po co więc były mi te wątpliwości i rozważania? Po co sama sobie dolewałam jakiś absurdalnych powodów, dla których nie wiedziałam czy chcę, jaki jest tego sens etc. Dopiero teraz rozumiem to, co chciałeś mi powiedzieć w naszej sprzeczce po ślubie Dz. Jak zawsze, za późno....

Ten moment spokoju ducha, towarzyszący mi wieczorem, całkowicie mnie opuścił kiedy wróciłam już do domu i w nocy już rozważałam dalszą część różańca. Polało się wiele łez. Tak po prostu, w pewnym momencie spadły na mnie wszystkie moje grzechy względem Ciebie i nie umiałam się już uspokoić. Pod zamkniętymi oczami widziałam jak: kolejny raz wyrzucam Cię z "mojego" domu, jak dzieliłam swoje pieniądze na "moje" i te "twoje", jak odrzucałam Twoja miłość sącząc sobie zimne piwo i nie dając Ci odczuć, że to przecież Ty, TY, jesteś dla mnie najważniejszy. I widziałam też Ciebie, tego który nosił L. kiedy była chora na rękach do domu, tego, który wracał z miłości, by kolejny raz dać się wyrzucić, tego, który świeczkował mi buty na zimę i który kupował mi kompletnie nowe żebym nie musiała marznąć i chodzić w przemoczonych, tego, który ostatnimi swoimi środkami pieniężnymi ratował mój samochód, żeby nie rozleciał się do reszty...

Gdzie w tym wszystkim była miłość? Był egoizm, była pycha, była chciwość, materializm i skupianie się na przyjemnościach tego świata, które nie znaczą nic. Nic zupełnie, bo nic nam z nich, jeśli nie można się nimi dzielić z innymi, i nic nam z nich, bo po śmierci nie będzie można przecież ich wziąć ze sobą. Łatwa i przyjemna miłość nie istnieje. Miłość kosztuje, jest wymagająca i musi taka być, jeśli jest prawdziwa. Dlatego chcę cierpieć, prawdziwie, teraz, i nie próbować w żadnym momencie zmniejszać tego swojego bólu. Niech boli, niech boli mnie każda komórka ciała, każda cząstka mnie. Tak chcę. Ja już nie mam Ciebie. JA JUŻ NIE MAM CIEBIE. Nie mam. Nie mam. 

10.10.19r.
10 października 2019, 19:09

Dzisiaj, po tak długiej przerwie znalazłam właśnie chwilę by usiąść i napisać to, co wydarzyło się u mnie od ostatniego wpisu. Można by powiedzieć, że od jakiegoś półtorej tygodnia przeżywałam naprawdę ciężkie chwilę, choć nie nazwałabym ich chwilami zwątpienia. Ja cały czas wierzę i ufam w to, że po prostu będzie dobrze i że kiedyś będzie mi dane zejść się z człowiekiem, który jest miłością mojego życia. Z pomocą Bożą, bo moje ludzkie narzędzia czuję, że wyczerpały i straciły swoją zdolność do tego typu cudów już jakiś czas temu. Zatem kiedy mijały kolejne dni, w których trwałam w nadzieji i modlitwie, starając się być odrobinę lepszym człowiekiem dla ludzi, to dopadały mnie te trudne momenty samotności. I zamiast zdać się na Bożą Opatrzność i całkowicie zawierzyć Jemu, ja w pewnym momencie chciałam chyba cos sprawdzić i przyspieszyć, to co wydawało się dla mnie w tamtym momencie tylko kwestią czasu. I podjęłam próbę telefonu nr 1 - zapytania się Ciebie o jakąś błachą rzecz, w tym przypadku pendrive'a.

A był to poniedziałek, 07.10.19r. Ten krok nawet nie pokrywał się z wczesniejszym wpisem w kalendarzu i nie wiem do dzisiaj co dokładnie mną kierowało, jednak to był zły pomysł i zła decyzja. Telefon w ogóle nie został odebrany. Na wysłany sms, zdawkowe "nie, nie mam" także niczego nie zmieniło w naszej kwestii. A kiedy po wysłaniu linka otrzymałam jasną i przepełnioną złością wiadomość, żebym nie robiła takich rzeczy bo powinnam wiedzieć, że już dawno nie jesteśmy razem, ja uczyniłam następny krok...Chciałam na ten gniew odpowiedzieć miłością i... napisałam M., że go kocham i że wszystko będzie dobrze. Odbiłam się tym od ściany. I choć stało się tak, jak sie stało, to dobrze, że miałeś okazję dowiedzieć się tego po takim czasie. Ja tez juz coś wiem. Bardzo, bardzo ważną rzecz. Moje modlitwy, to nie koncert życzeń. I chociaż dostałam "znak", to powinnam powściągnąć swoje oczekiwania i po prostu zaufać i zdać się CAŁKOWICIE na jego decyzję i jego łaskę. Przecież Bóg mnie kocha, rozważam to codziennie, i on wie co jest i co będzie dla mojego serca najlepsze. Dlatego po tej okrutnej próbie postanowiłam już nie bawić się w żadne gierki z telefonami nr 1, 2, 3 etc. Co ma być to będzie - to ostatnio odczytałam pod kapslem tymbarka, a i jakbym słyszała Twoje słowa, Mój Drogi, po którejś z kolei naszej kłótni i rozstaniu: nie wiem co będzie dalej, co ma być, to będzie. Niech tak będzie w takim razie. Z innych złotych myśli, powtarzanych przeze mnie codziennie stały się: "Jezu, Ty się tym zajmij" i "ja mam czas, ja poczekam" - https://www.youtube.com/watch?v=SXBlVIXNL6E

Natchnęła mnie w tym wszystkim myśl ks. Twardowskiego:

"Wierzyć - to znaczy nawet nie pytać, jak długo jeszcze mamy iść po ciemku."

W międzyczasie urodziny obchodziła moja siostra, na których byłyśmy z L. i które mimo, że wesołe, to jakoś również natchnęły mnie wewnętrznym smutkiem i nostalgią. Była na nich moja dawna koleżanka ze szkolnej ławki, w zaawansowanej ciąży, z pięknym brzuszkiem. Bardzo szczęśliwa i zadowolona. Patrzyłam na nią, nie z zazdrością, ale ze smutkiem swoim, bo mogłam kiedys być w tej samej pozycji: mogłam mieć męża, mogłam mieć dzieci, i czemu człowiek dochodzi do takich rzeczy, że ich pragnie najbardziej na świecie w momencie, w którym nie ma juz nic? Nie wiem. I pytanie kolejne, dlaczego w tamtym momencie, kiedy spełnić mogło się to wszystko właśnie, ja cały czas oddalałam to wszystko od siebie zamiast się do tego zbliżać? ....Naprawdę skomplikowane jest to ludzkie życie, kiedy człowiekiem targają ciągłe wachania i wątpliwości i nie ma w jego życiu żadnej stałej, mocnej rzeczy, która to życie trzyma w kupie i daje mu sens oraz wyznacza właściwy kierunek.

Od wczoraj w zasadzie wrócił mi spokój, bo dobra Matka chyba zesłała mi pocieszenie w postaci obecności mojej siostry, która spędziła ze mną i L. popołudnie i było mi zdecydowanie raźniej na duchu. Potem jeszcze rozmowę z Basią telefonicznie i Iloną. Moje codzienne życie układa się domowym, tygodniowym schematem ale radzimy sobie ze wszystkim z L. i naprawdę od dłuższego czasu czuję namacalnie tę Bożą opiekę nade mną i moim dzieckiem. W pracy ok, z zachowaniem Leny jest o iebo lepiej niż było, choć nadal nie jest to 100% pełnia szczęścia, ale jest duża poprawa, ja czuję się coraz lepiej (z tymi drobnymi momentami, w których uświadamiam sobie jak wiele straciłam przez swoje zachowanie) i nie dzieję się nic złego. Czekają mnie wyzwanie październikowe i listopadowe, a jeśli trzeba będzie, to i dłuższe. Nie wiem przecież co będzie ani kiedy będzie. Ale chcę móc to przeżyć i zrobić to godnie. Dlatego nie ustaje w wysiłkach, bo mam mnóstwo pracy własnej, nad sobą jeszcze. I temu aktualnie poświęcam czas.

Dzień 28.09.19 r.
28 września 2019, 21:23

To, że jestem tutaj - teraz, z tym, co już wiem na temat siebie i świata, z tym co zmieniło się w moim życiu na dobre zawdzięczam temu, że musiałam dostać po głowie. Dosłownie i w przenośni. I choć wolałabym żeby tamta sytuacja nigdy się nie wydarzyła, to musze przyznać, że gdyby nie ona to nie wydarzyłoby się tak wiele dobrego w moim życiu. Jestem niemal przekonana, że gdyby nie moja całkowita zmiana w podejściu do siebie, Ciebie, Boga i świata, to dalej tonełabym w swoich cierpieniach miotając się i szukając sensu. A przecież to życie jest sensem. Życie samo w sobie. Stało się tak, i nic na to nie poradzę, ale jak widać, tak miało być. To musiało się zdarzyć, żeby można było odbić się i zacząć żyć prawdziwie. I szczęśliwie. 

Od momentu, w którym się spotkaliśmy i poprosiłeś o to, żeby oddać w Twoim imieniu router nie zdarzyło się nic więcej. Ja, czując się zobowiązana, uczyniłam to o czym Cię poinformowałam, a Ty odpowiedziałeś mi uprzejmym "dziękuję". Cisza. I wczoraj wieczorem miałam kryzys w nastroju z tego właśnie względu. Dzisiejszy dzień też był melancholijno - wspomnieniowy. Kiedy nie mam L. to faktycznie zdarzają mi się jeszcze momenty, w których wracam myślami i chociaż bardzo się staram to one potrafią mnie dopaść w chwilach mojej słabości. Odnalzłam w naszej korespondencji na komunikatorze filmy z Tobą i mną. Odtwarzałam je kilkukrotnie bo przecież to jedyna możliwość usłyszenia Twojego kochanego głosu. To całkiem mnie rozmiękczyło i otwarło świeże jeszcze rany w moim sercu. A kiedy zobaczyłam, że dodałeś dwa nowe utwory do swojej playlisty na YT, to znowu wróciło mi analizowanie. Pierwszy był dodany przez Ciebie jakiś tydzień temu. A była to Shawn Mendes, Camila Cabello. Drugi to intro vlogu Ojca Szustaka. Bardzo smutny i nostalgiczny kawałek.

 Dlaczego akurat te? Co to znaczy? Czy one dla Ciebie coś znaczą? Jak się czujesz? Czy brakuje Ci mnie i tęsknisz? Czy tęsknisz też fizycznie za naszą bliskością? Dlaczego to wszystko musiało się tak wydarzyć? Czy można zrobić coś więcej? Czy da się jeszcze ocalić Nas? ....Mnostwo pytań, na które po części znałam odpowiedź. To wszystko, cały proces, on MUSI boleć i to MUSI być trudne. Tak właśnie powinna wyglądać ta ścieżka. Nie ma innej prawdziwej drogi. Cierpienie i smutek, miłość i tęsknota, samotność...wszystko musi dać swój wyraz. Jeśli ta przemiana ma stać się czymś wartościowym i dopełnić się we mnie, to nie mogę inaczej. Dlatego na ten moment nie zabiegam o kontakt. Choć to też jest dla mnie bardzo trudne. Ale tak musi być.

W tych trudnych chwilach spokój i nadzieję daje mi w dalszym ciągu Nowenna i czuje, że obecność i wsparcie Matki Bożej jest mi w tym momencie bardzo potrzebne. Kiedy już nie mam siły i w myślach dochodzę do ściany lub rozidlenia na tysiące różnych dróg i pytań, od których tylko boli mnie serce, to wtedy uspakajam się modlitwą. Nadzieja nie umarła we mnie. Żyję i wierzę. Wierzę w to, że wszystko będzie dobrze i się ułoży, tak jak będziemy tego chcieli. Do tego wewnętrznego spokoju przyczyniła sie też w sporej mierze moja spowiedź w czwartek. Czekałam na nią 16, 17, 18 lat...już sama nawet nie wiem ile. I otrzymałam rozgrzeszenie. I poczułam się po tym wszystkimpo prostu... wolna. To uczucie jest niezwykłe i dawno, naprawde dawno go nie czułam. Ksiądź, który mnie spowiadał, chyba chciał dodać mi otuchy, bo usłyszałam, że "nawet jeśli będę spowiadać się z tych samych rzeczy, grzechów w kółko, to powinam to robić i nie bać się, bo wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi, i wszyscy popełniamy błędy". Tak więc staram się. I jest jeszcze masę rzeczy, nad którymi chcę pracować i których chcę całkowicie pozbyć sie ze swojego życia. Stopniowo rośnie we mnie i na to siła. 

Zaczełam jednak już dzisiaj od przebaczenia i wyzbycia się uczucia zadrości, gniewu, smutku w stosunku do Ewy I młodszego brat D. Wiedziałam od paru dni, że dzisiaj miała nastąpić jego impreza urodzinowa i, że będzie na niej D. ze swoją nową partnerką. Wszystkie złe odczucia, które próbowały zakiełkować w mojej głowie zostały odpędzone. I nie mam do nikogo żalu ani pretensji, że jest jak jest. Pewne decyzje podjęte wczesniej dają owoce i skutki po dziś dzień. To całkowicie normalne, że D. chcę poznać te kobietę ze swoją rodziną. Nie wyobrażam sobie, że miałybysmy na tych urodzinach być tam wszyscy we trójkę. To byłby kiepski pomysł. Jakkolwiek życze mu jak najlepiej, to jednak dla mnie to czas, kiedy moje serce krwawi, i oglądanie jego rozkwitającej miłości, choć juz go nie kocham, nie byłoby niczym pokrzepiającym w tym momencie. Mam więc kontrolę nad tym swoimi uczuciami. I bardzo mnie to cieszy, bo to budujące doświadczenie. Wiedzieć i wyczuwac w sobie złe nastroje i gasić je u zarodka. Dla mnie to coś nowego.

Jutro kolejna niedziela z L. I wymyśliłam już dla Nas plan. Będzie to spacer na Magurkę z moja siostrą. Spacer poprzedzony obiadem. Ciesze sie na tę myśl, bo już jakiś czas myślę o tym, żeby pójść w góry i tylko mój brak czasu (dni mijają mi błyskawicznie!) i ewentualnego towarzystwa wcześniej blokowali mnie w tym aspekcie. Zatem jutro kolejny, piękny i ważny dzień. Staram się, staram się nie myśleć o Tobie tak intensywnie i nie zaklinać rzeczywistości. Przez co wszsytko co się dzieję staję się dla mnie niespodzianką samą w sobie i każdy dzień jest tajemnicą. Czekam już na jutro.

 

Dzień 25.09.19 r.
25 września 2019, 08:12

Moje serce kolejny raz napełniło się nadzieją. Ogromną. Jeszcze parę dni temu pisałam o swoim osobistym cudzie i okazanej mi łasce Matki Bożej. Znak, o który prosiłam pojawił się i bardziej wyraźny nie mógł być. A w poniedziałek zdarzyło się coś jeszcze. Sam z siebie napisałeś do mnie wiadomość. I choć pisałeś w niej o tym, że chciałbyś odzyskać router i suszarkę do grzybów, to jednak napisałeś. I tak oto widzieliśmy się wczoraj wieczorem - pierwszy raz od tak wielu dni i tygodni. Cały wczorajszy dzień chodziłam lekko podnieciona i nie mogłam do końca skupić swoich myśli. Przygotowywałam się na to spotkanie duchowo cały dzień. Spakowałam dla Ciebie paczkę z Twoimi rzeczami: Twoje koszulki (tak, jedną, tę zieloną i najbardziej pachnącą Tobą zostawiłam sobie, kiedys pewnie Ci ją oddam - kiedy już nie będzie pachnieć), zegarek, paczkę, któa do Ciebie przyszła i spakowałam do niej... mój list do Ciebie. Skoro mój plan, który zakwitł w mojej głowie jest czymś dobrym w oczach Matki Bożej, to z wielką radością nosiłam się z tym, że w końcu będę mogła Ci go przekazać. Poniżej załączam jego treść, bo pamięć bywa ulotna, a ten list dla mnie jest czymś ogromnie ważnym.

*************************

 

Witaj,

Minęło już trochę czasu od naszego rozstania i musze przyznać, że bardzo go potrzebowałam. Pogodziłam sie już z tym wszystkim i opadły mi emocje. A teraz, kiedy na spokojnie patrzę na to wszystko co działo się między nami, to jest mi strasznie przykro i jest mi autentycznie wstyd. Nie dziwię się zatem, że po tych wszystkich moich wybuchach złości, ciągłych kłótniach inicjowanych z mojej strony, wiecznych pretensjach i próbach wpędzania Cię w poczucie winy, po prostu ode mnie odeszłeś. Naprawdę.

 

Przez to, co czułam, że od jakiegos czasu między nami było coraz gorzej, wpadłam w jakąś panike i paranoję i za wszelką cenę chciałam Cię zatrzymać. Teraz widzę dopiero, że popełniłam mase błędów i nasz związek rozpadł sie w sporej części właśnie przeze mnie, więc nie mam do Ciebie żadnego żalu ani nie czuję gniewu. Wygląda na to, że potrzebowałam naprawdę mocnego wstrząsu, żeby sie obudzić i przeanalizować, to jak wyglądała nasza relacja aktycznie.

W każdym razie przepraszam Cię za to wszystko co było złe z mojej strony, każdą przykrość i każde złe słowo, które wypowiedziałam w Twoim kierunku. Niestety dopiero aktualnie widzę, że było Ci ze mną naprawdę ciężko, a momentami wręcz przygniatałam Cię sobą.

 

Cieszę się jednak, że miałam okazję Cię poznać i że byłeś obecny w moim życiu, Dziękuję za ten wspólnie spędzony czas. To była dla mnie bolesna lekcja, ale dzięki Tobie wyciągnęłam z niej wnioski na przyszłość.

 

Nasz rozdział jest już zamknięty, ale zawsze będę Cię miło wspominać i pisze do Ciebie, bo ostatnią rzeczą na świecie jakiej bym chciała, to zakończyć naszą znajomość tym ostatnim, przykrym wydarzeniem, które miało miejsce. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.

 

Rozstanie to nie koniec świata (ze światem jest wszystko ok :) i oboje możemy sobie dalej układać życie i szukać swojego szczęścia. I mam szczerą nadzieję, że będziesz szczęśliwy, bo zwyczajnie na to zasługujesz. Oboje zasługujemy. W końcu jesteśmy piękni i młodzi i oboje musimy żyć dalej :)

 

Jeszcze raz dziekuję Ci Maćku, za ten wspólnie spędzony czas i za okazane serce i wsparcie, które od Ciebie otrzymałam w trudnych momentach swojego życia i wiedz, że pomimo tego, że się rozstaliśmy, to ja niczego między nami nie żałuję.

 

 

 

PS. https://www.youtube.com/watch?v=RB-RcX5DS5A

 

Trzymaj się ciepło,

********************************

 

Chciałam być radosna i uśmiechnięta, kiedy mnie zobaczysz. I kiedy wymieniliśmy już informację odnośnie tych rzeczy typu router, pralka i rzuciłam w Twoja stronę, że dobrze Cię widzieć, Ty chłodnem tonem odpowiedziałeś, że mnie nie. Starałam sie nie okazać, jak bardzo mnie to zabolało. I dopiero kiedy wyszedłeś to spokojnie dokończyłam Nowennę i popłakałam się. Ale w tym cierpieniu jest jakiś sens. I ja go widzę. W Tobie jest jeszcze nadal dużo emocji, dużo żalu i gniewu. To chyba nie jest tak, że jestem Ci obojętna. To ciągle Cię boli gdzieś w środku. I tak bardzo chciałabym przelać na Ciebie swoją wiarę w to, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży i będziemy szczęśliwi i ja i Ty. Lecz na tę chwilę nie mogę tego zrobić. Nie bezpośrednio. Dlatego modle się dalej do Matki Bożej o tę jędną łaskę. I nie odpuszczę. Bo nadzieja we mnie tylko rośnie. A dzięki temu moje życie już zaczęło się zmieniać.

 

PS2. Opowiedziałam w końcu o tym cudzie I. Nie mogłam po prostu tego zachować dla siebie, przecież to czyste świadectwo tego, że okazano mi łaskę, o którą prosiłam. I ciesze się, że to zrobiłam bo I. w odpowiedzi napisała, że ta sytuacja jest dla niej inspiracją i pomodli się wieczorem i że chciałaby też umieć tak zawierzyć Bogu. Koniecznie musze się z nią spotkać i wszystko jej opowiedzieć na żywo. Dlaczego tylko moje życie ma być pełne spokoju, nadzieji i wiary w to, że jest się na kim oprzeć i gdzie szukać wsparcia?

Dzień 25.09.19 r.
25 września 2019, 08:12

Moje serce kolejny raz napełniło się nadzieją. Ogromną. Jeszcze parę dni temu pisałam o swoim osobistym cudzie i okazanej mi łasce Matki Bożej. Znak, o który prosiłam pojawił się i bardziej wyraźny nie mógł być. A w poniedziałek zdarzyło się coś jeszcze. Sam z siebie napisałeś do mnie wiadomość. I choć pisałeś w niej o tym, że chciałbyś odzyskać router i suszarkę do grzybów, to jednak napisałeś. I tak oto widzieliśmy się wczoraj wieczorem - pierwszy raz od tak wielu dni i tygodni. Cały wczorajszy dzień chodziłam lekko podnieciona i nie mogłam do końca skupić swoich myśli. Przygotowywałam się na to spotkanie cały dzień. I tak postanowiłam posprzątać cały dom, abyś również i Ty mógł zobaczyć moją przemianę duchową postanowiłam pokazać Ci moje różańce, krzyż i książeczkę do modlitw, którą zabrałam od mamy. Tak, zrobiłam to celowo, abyś gdy będziesz wchodził do pokoju - mógł to zobaczyć. Przygotowałąm dla Ciebie paczkę z Twoimi rzeczami: Twoje koszulki (tak, jedną, tę najbardziej pachnącą zostawiłam sobie), zegarek, paczka, któa do Ciebie przyszła ispakowałam do niej... mój list do Ciebie. Skoro mój plan, który zakwitł w mojej głowie jest czymś dobrym w oczach Matki Bożej, to z wielką radością nosiłam się z tym, że w końcu będę mogła Ci go przekazać. Poniżej załączam jego treść, bo pamięć bywa ulotna a ten list dla mnie jest czymś ogromnie ważnym.

*************************

 

Witaj,

Minęło już trochę czasu od naszego rozstania i musze przyznać, że bardzo go potrzebowałam. Pogodziłam sie już z tym wszystkim i opadły mi emocje. A teraz, kiedy na spokojnie patrzę na to wszystko co działo się między nami, to jest mi strasznie przykro i jest mi autentycznie wstyd. Nie dziwię się zatem, że po tych wszystkich moich wybuchach złości, ciągłych kłótniach inicjowanych z mojej strony, wiecznych pretensjach i próbach wpędzania Cię w poczucie winy, po prostu ode mnie odeszłeś. Naprawdę.

 

Przez to, co czułam, że od jakiegos czasu między nami było coraz gorzej, wpadłam w jakąś panike i paranoję i za wszelką cenę chciałam Cię zatrzymać. Teraz widzę dopiero, że popełniłam mase błędów i nasz związek rozpadł sie w sporej części właśnie przeze mnie, więc nie mam do Ciebie żadnego żalu ani nie czuję gniewu. Wygląda na to, że potrzebowałam naprawdę mocnego wstrząsu, żeby sie obudzić i przeanalizować, to jak wyglądała nasza relacja aktycznie.

W każdym razie przepraszam Cię za to wszystko co było złe z mojej strony, każdą przykrość i każde złe słowo, które wypowiedziałam w Twoim kierunku. Niestety dopiero aktualnie widzę, że było Ci ze mną naprawdę ciężko, a momentami wręcz przygniatałam Cię sobą.

 

Cieszę się jednak, że miałam okazję Cię poznać i że byłeś obecny w moim życiu, Dziękuję za ten wspólnie spędzony czas. To była dla mnie bolesna lekcja, ale dzięki Tobie wyciągnęłam z niej wnioski na przyszłość.

 

Nasz rozdział jest już zamknięty, ale zawsze będę Cię miło wspominać i pisze do Ciebie, bo ostatnią rzeczą na świecie jakiej bym chciała, to zakończyć naszą znajomość tym ostatnim, przykrym wydarzeniem, które miało miejsce. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.

 

Rozstanie to nie koniec świata (ze światem jest wszystko ok :) i oboje możemy sobie dalej układać życie i szukać swojego szczęścia. I mam szczerą nadzieję, że będziesz szczęśliwy, bo zwyczajnie na to zasługujesz. Oboje zasługujemy. W końcu jesteśmy piękni i młodzi i oboje musimy żyć dalej :)

 

Jeszcze raz dziekuję Ci Maćku, za ten wspólnie spędzony czas i za okazane serce i wsparcie, które od Ciebie otrzymałam w trudnych momentach swojego życia i wiedz, że pomimo tego, że się rozstaliśmy, to ja niczego między nami nie żałuję.

 

 

 

PS. https://www.youtube.com/watch?v=RB-RcX5DS5A

 

Trzymaj się ciepło,

********************************

 

Chciałam być radosna i uśmiechnięta, kiedy mnie zobaczysz. I kiedy wymieniliśmy już informację odnośnie tych rzeczy typu router, pralka i rzuciłam w Twoja stronę, że dobrze Cię widzieć, Ty chłodnem tonem odpowiedziałeś, że mnie nie. Starałam sie nie okazać, jak bardzo mnie to zabolało. I dopiero kiedy wyszedłeś to spokojnie dokończyłam Nowennę i popłakałam się. Ale w tym cierpieniu jest jakiś sens. I ja go widzę. W Tobie jest jeszcze nadal dużo emocji, dużo żalu i gniewu. To nie jest tak, że jestem Ci obojętna. To ciągle Cię boli gdzieś w środku. I tak bardzo chciałabym przelać na Ciebie swoją wiarę w to, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży i będziemy szczęśliwi i ja i Ty. Lecz na tę chwilę nie mogę tego zrobić. Nie bezpośrednio. Dlatego modle się dalej do Matki Bożej o tę jędną łaskę. I nie odpuszczę. Bo nadzieja we mnie tylko rośnie. A dzięki temu moje życie już zaczęło się zmieniać.

 

PS2. Opowiedziałam w końcu o tym cudzie I. Nie mogłam po prostu tego zachować dla siebie, przecież to czyste świadectwo tego, że okazano mi łaskę, o którą prosiłam. I ciesze się, że to zrobiłam bo I. w odpowiedzi napisała, że ta sytuacja jest dla niej inspiracją i pomodli się wieczorem i że chciałąby też umieć tak zawierzyć Bogu. Koniecznie musze się z nią spotkać i wszsytko jej opowiedzieć na żywo. Dlaczego tylko moje życie ma być pełne spokoju, nadzieji i wiary w to, że jest się na kim oprzeć i gdzie szukać wsparcia?